Pierwsze czytanie projektów ustaw wprowadzających reformę edukacji, w tym zmieniających strukturę szkół w Polsce, m.in. likwidujących gimnazja odbyła się w Sejmie we wtorek po południu.
Chodzi projekty Prawa Oświatowego i Przepisów wprowadzających Prawo Oświatowe. Zgodnie z nimi w miejsce obecnie istniejących szkół mają być: 8-letnia szkoła podstawowa, 4-letnie liceum i 5-letnie technikum oraz dwustopniowe szkoły branżowe; gimnazja mają być zlikwidowane.
O pomyśle na nową oświatę redaktor Wojciech Brakowiecki rozmawiał z Bogumiłą Błaziak ze Związku Nauczycielstwa Polskiego oraz z Iwoną Kręglicką z Solidarności Nauczycielskiej.
Czy dobro dziecka w myśl tej reformy będzie zagwarantowane?
– Jednym z tych bardzo istotnych czynników, które powodują, że ta reforma będzie miała miejsce jest właśnie dobro ucznia. Przede wszystkim Solidarność od bardzo wielu lat domagała się zmiany podstawy programowej w kształceniu ogólnym. Myślę, że wszyscy, którzy mają z oświatą do czynienia mają świadomość, że obowiązująca podstawa programowa pozostawia wiele do życzenia – mówi Kręglicka.
Z zapewnień rządu wynika, że podstawę programową poznamy jutro (30.11).
Na zmiany w systemie edukacji nie zgadzają się nauczyciele ze Związku Nauczycielstwa Polskiego, którzy obawiają się, że likwidacja gimnazjów pociągnie za sobą utratę miejsc pracy.
– Jeżeli chodzi o pracę nauczycieli, to pani Zalewska wypowiada się, że nikt jej nie straci, a będzie jej więcej. My jako związek policzyliśmy to i wiemy, że tak się nie stanie. Mamy ponad 3 000 samodzielnych gimnazjów. Z relacji samorządowców wiemy, że nie leży w interesie gminy tworzenie kolejnej szkoły podstawowej – zaznacza Błaziak.
Dlaczego Ci nauczyciele z gimnazjów nie mieliby być zaangażowani w pracę podstawówek?
– Obecnie nie pracują oni na pełnych etatach. Nie ma takiej możliwości, żeby wszyscy znaleźli zatrudnienie – mówi Błaziak.
– Wyliczenia pokazują też inne kwestie. Na przykładzie miasta Lublina wiemy, że klas siódmych będzie więcej, niż gimnazjalnych o ponad trzydzieści. To jest dosyć istotna różnica. Być może w mniejszych samorządach ta sytuacja wygląda troszkę inaczej, ale proszę zwrócić uwagę, że mamy niż demograficzny. Bez względu na to, czy będzie reforma, czy nie, to dzieci mamy określoną ilość. Tutaj jest to dosyć istotny element. Dane publikowane przez Wojewódzki Urząd Statystyczny pokazują, jak ta demografia w ostatnim czasie się zmieniła. Jakby na to nie patrzeć, to liczby nie kłamią. (…) Już w tym roku wyszło rozporządzenie, które mówi o ilości dzieci w klasach pierwszych. Na terenach wiejskich potrzeba siedmioro uczniów, by otworzyć klasę. W miastach jedenaścioro, a więc jest to ukłon w stronę małych klas. Myślę, że nikogo nie trzeba przekonywać, że im mniej liczne są klasy, tym efekty pracy są znacznie lepsze – mówi Kręglicka.
– Ten niż powinniśmy wykorzystywać, żeby tworzyć te mniejsze klasy. Na wsiach dzieci siedzą w domach. One zaczynają swoją edukację i spotykają się z tymi dziećmi, które chodzą już od kilku lat do przedszkola. Proszę zobaczyć, jakie tworzą się różnice. Kiedy dorastają, to te różnice są jeszcze bardziej widoczne – twierdzi Błaziak.
– Nie ma znaczenie gdzie znajduję się szkoła. Nauczyciele wszędzie powinni pracować na takim samym poziomie – mówi Kręglicka.
– Nie zawsze się tak da i trzeba brać pod uwagę, że ta reforma jest kosztowna. (…) To są wszystko koszta, a te pieniądze można byłoby sporzytkować na coś innego. Gimnazja nie są złymi szkołami – tłumaczy Błaziak.
Prawo i Sprawiedliwość chce, żeby prace nad zmianami w systemie oświaty zakończyły się na następnym posiedzeniu Sejmu w połowie grudnia.
Zmiany miałyby rozpocząć się od roku szkolnego 2017/2018. Wówczas uczniowie kończący w roku szkolnym 2016/2017 klasę VI szkoły podstawowej staną się uczniami VII klasy. Rozpocznie się tym samym stopniowe wygaszanie gimnazjów – nie będzie prowadzona rekrutacja do nich. W roku szkolnym 2018/2019 ostatni rocznik dzieci klas III ukończy gimnazjum; z dniem 1 września 2019 r. w ustroju szkolnym przestaną istnieć gimnazja.
PAP / IAR / WB
Fot. pixabay.com