Słowem roku 2016 według słownika oxfordzkiego została „post-prawda”. Co oznacza ten przymiotnik? Obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej, niż odwoływanie się do emocji lub osobistych przekonań.
Gościem Radia Lublin był dr Paweł Rojek z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Nie łatwiej byłoby po prostu powiedzieć kłamstwo lub propaganda?
– To jest trochę poważniejsza sprawa, ponieważ ten termin nowy, modny i dosyć rozpowszechniony diagnozuje nie tylko pojawianie się komunikatów, które są fałszywe, a także stosunek do nich ze strony mediów oraz społeczeństwa. Bardzo ogólnie rzecz biorąc, to język pełni dwie funkcje. Po pierwsze opisuje rzeczywistość, mówi jak jest, a z drugiej strony buduje pewną wspólnotę, określa tożsamość. To zjawisko post-prawdy polega na tym, że wymiar tożsamościowy, czy wspólnotowy komunikacji jest o wiele ważniejszy niż wymiar opisywania świata. To jest poważna zmiana, która oczywiście nie zaszła w 2016 roku, ale dzisiaj stało się to tak bardzo wyraźne, że nawet stworzyliśmy słowo, które ma to opisywać – mówi Rojek.
Czy to znaczy, że odbiorcy są bardziej przywiązani do swoich tożsamości, niż do tego, czy to co słyszą jest prawdziwe, czy nie?
– Tak. Przy czym tutaj jest bardzo płynne przyznawanie się do tego faktu. W tabloidach często są takie informacje, które my czytamy i się z nich cieszymy, śmiejemy, ale wszyscy czują, że one są wymyślone, np. mężczyzna nie śpi, bo podtrzymuje szafę. Wszyscy odbiorcy wiedzą, że to nie jest prawda, ale nie przeszkadza nam to, żeby rozkoszować się tą informacją. Ogromna część tych naszych komunikacji ma charakter tych właśnie stron w tabloidach. Nie obchodzi nas to, czy to się zdarzyło naprawdę, ale wykorzystujemy okazję, by podkreślić to, kim jesteśmy, pokazać nasze poglądy i utwierdzić się w naszych przekonaniach – podkreśla Rojek.
To zjawisko może mieć ogromny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość.
– Na tym polega problem, że to stało się normą i weszło do tych sfer komunikacji, które dawniej były traktowane, jako domena nastawienia na obiektywność, szukanie prawdy. To byłaby bardzo płytka diagnoza, żeby to sprowadzić do 2016 roku i, na przykład do wyborów w Stanach Zjednoczonych. To jest coś, co tak naprawdę, jest zbieraniem owoców z długiego procesu. W sumie jest to coś, co głęboko tkwi w samym pomyśle na demokrację liberalną, tzn. na odsunięciu pytań, które nie powinny się znaleźć w sferze publicznej. Najpierw to dotyczyło natury człowieka, celu życia, dyskusji z pogranicza filozofii oraz teologii. W pewnym momencie ludzie się umówili, że nie będą pytać o prawdziwość tych kwestii. Pojawiła się również poprawność polityczna, która wskazywała, że pewne kwestie, nawet jeśli się pojawiają, to nie należy o nich mówić. Trzeba formułować to tak, żeby wspólnota była utrzymywana niezależnie od tego, jakie są fakty. Ma to oczywiście i dobre strony, ale w takim klimacie nagle się okazało, że nie mamy narzędzi do twardego oddzielania prawdy i fałszu – zaznacza Rojek.
Sęk
Fot. pixabay.com