W piątek rozpoczął się chyba najpoważniejszy w ostatnich latach kryzys polityczny. Zaczęło się od protestów posłów opozycji przeciwko zmianom w regulacjach dotyczących funkcjonowania dziennikarzy w Sejmie, a skończyło na bardzo poważnym konflikcie, licznych manifestacjach i okupacji sali plenarnej w Sejmie. O tym z posłem Kukiz’15 i rzecznikiem tego klubu Jakubem Kuleszą w porannym programie Radia Lublin rozmawiał Stefan Sękowski.
Kiedy to szaleństwo się skończy?
– Obawiam się, że nieprędko – z tego powodu, że nikomu na tym nie zależy. Tak się składa, że obydwie strony tego konfliktu – zarówno Prawo i Sprawiedliwość, jak i ta opozycja totalna w postaci Platformy Obywatelskiej, Nowoczesnej czy KOD-u – chcą spolaryzować scenę polityczną i podzielić społeczeństwo, bo tak łatwiej jest uprawiać politykę. Wystarczy obrzucać się nawzajem obelgami, potęgować działania nie będące działaniami merytorycznymi – wtedy można uniknąć rzetelnej debaty na tak ważne tematy, jak ustrój państwa, system podatkowy, czy system emerytalny.
Trzeba przyznać, że nie wszyscy posłowie Pana klubu są poza konfliktem. Dwójka posłów – Anna Siarkowska i Rafał Wójcikowski – brali udział w głosowaniu nad uchwaleniem budżetu, którego legalność jest dość wątpliwa.
– Nie zgadzam się z Panem. Absolutnie wszyscy posłowie klubu Kukiz’15 są poza tym konfliktem, jesteśmy przeciwni tym awanturom politycznym. Żaden poseł naszego ugrupowania nie złamał regulaminu Sejmu, w przeciwieństwie do posłów Nowoczesnej, PO i marszałka Kuchcińskiego. Złamanie regulaminu przez marszałka objawiło się nawet nie w przeniesieniu obrad, do czego miał prawo, ani nie w zawieszeniu posła Szczerby, bo takie uprawnienia zostały nadane marszałkowi za czasów marszałka Bronisława Komorowskiego w 2008 roku, ale w chwili zblokowania wszystkich głosowań nad poprawkami w dwa bloki głosowań. To było złamanie regulaminu Sejmu, w związku z czym większość naszego klubu nie poszła na salę kolumnową głosować nad budżetem, ale dwóch posłów uznało, że to jest ich obowiązek, jako, że posiedzenie było legalne, chociaż w bardzo niewłaściwy sposób przeprowadzane. Wzięli udział, żeby wyrazić swój sprzeciw.
Mówił Pan, że obu stronom zależy na tym konflikcie, ale przecież jest to igranie z ogniem. Może się to skończyć bardzo poważnymi walkami lub nawet czymś w rodzaju wojny domowej.
– Nie sądzę. Każdy mówi tu o kryzysie parlamentarnym. Tutaj mamy takie zwykłe awanturnictwo polityczne. Przedsmak tego mieliśmy w 2002 roku, gdy Andrzej Lepper blokował mównicę, ale robił to z jakimś poczuciem humoru i to był – można powiedzieć – pewien happening.
Nie wiązało się to jednak z tyloma manifestacjami i agresją na ulicach. Bo jeżeli zwolennicy opozycji blokują dojazd prezesowi Kaczyńskiemu do grobu jego brata, to jednak jest to agresja.
– Jest to bardzo nieodpowiednia agresja, ale mieliśmy z nią do czynienia na ulicach w poprzednich latach. Były różne protesty, Sejm również był otaczany chociażby przez Solidarność. Co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze, gdyby zamienić dwie strony tego konfliktu, to okazuje się, że obydwie mówiłyby dokładnie to samo, co ich oponenci. Gdy były manifestacje przeciwko rządowi PO, to np. Lech Wałęsa mówił, że przecież oni wygrali wybory. Gdy Sejm był blokowany przez Solidarność, to posłowie PO narzekali, że nie mogą wyjechać z tego Sejmu…
Gdyby zamienić obie strony poglądami, można by nie zauważyć różnicy w zachowaniu, chociaż pewnie każda ze stron mogłaby wskazać dziesiątki przykładów, że jest inaczej. A jakie państwo, jako ugrupowanie polityczne, widzicie wyjście z tego klinczu?
– Przypomnę, że to nie jest jakiś klincz techniczny. Są pewne rozwiązania, które mogą nas z niego wyprowadzić, ale niestety – co widać po działaniach obydwu stron, bo ani marszałek, ani opozycja totalna nie ustąpili ani o jotę – nie ma woli ustąpienia. Wszyscy mają wrażenie, że polaryzacja sceny politycznej im służy, a tak naprawdę to bardzo szkodzi Polsce, społeczeństwu obywatelskiemu, ponieważ za 3 lata większość Polaków po prostu na wybory nie pójdzie i przestanie się interesować polityką. Bo jeśli w polityce nie ma merytorycznej debaty na temat państwa, ustroju, systemu podatkowego, tylko jest awantura polityczna, to nikt nie chce włączać telewizora. Rozwiązanie jest proste: zmienić ordynację wyborczą, rozwiązać Sejm, wprowadzić zupełnie nowych ludzi do parlamentu – takich, dla których kwestią przyzwoitości będzie nieurządzanie takich awantur. Być może również wymiana liderów partyjnych, którzy w mojej ocenie są po prostu cynikami. Wielu parlamentarzystów wierzy w ten konflikt, ale mam wrażenie, że liderzy po prostu cynicznie kalkulują, że to im się opłaca politycznie.
Zmiana ordynacji może się skończyć tym, że PiS zgarnie 350 posłów, ewentualnie jeśli opozycja wystartuje wspólnie, to wciąż będziemy mieć ten sam klincz…
– Jestem pewien, że jeżeli zmienilibyśmy ordynację na większościową, to 90% posłów Prawa i Sprawiedliwości zostałaby wymienionych. Jeżeli mamy do wyboru przedstawiciela danej partii, który ma bardzo duży negatywny elektorat i mamy powszechnie szanowaną osobę popieraną przez inną partię, to nawet jeżeli ta druga partia ma mniejsze poparcie, jest duża szansa, że uzyska lepszy wynik.
Rozmawiamy o bardzo ważnym problemie, natomiast niestety nie rozmawiamy o innych bardzo ważnych kwestiach. Proszę wskazać dwa konkretne przykłady takich problemów, o których nie rozmawiamy, ponieważ politycy się kłócą i ludzie protestują na ulicach.
– Chciałem na przykład rozmawiać o ustawie związanej z regulacją rynku aptekarskiego. Jest to ważna ustawa, według mnie szkodliwa, ale przez tą całą awanturę nie możemy ani o tym rozmawiać, ani o budżecie, ani o długu publicznym, o reformie systemu podatkowego, ustawie dezubekizacyjnej. Wszystko to jest nie z korzyścią, a ze szkodą dla całego społeczeństwa. Wyrażam ogromny sprzeciw dla wszystkich awanturników politycznych.
Sęk (opr. DySzcz)
Fot. pl.wikipedia.org