35 lat temu generał Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Wśród protestujących przeciw reżimowi znaleźli się pracownicy WSK PZL-Świdnik, którzy przez trzy dni strajkowali na terenie zakładu.
– Był silny mróz, ponad 20 stopni. Nie mieliśmy szans. Musieliśmy się podać. Chcieli wjechać czołgiem w stację wysokiego napięcia. Później, kiedy zdobyli zakład, prowadzili nas szpalerem przez tunel. I w tym tunelu ZOMO-wcy zrobili nam „ścieżkę zdrowia” pałami. Wiedzieliśmy, że strzelają ślepymi nabojami, ale hali nr 1 używali ostrej amunicji – mówi jeden z dawnych pracowników świdnickiego zakładu.
– Byłem zamknięty w komendzie wojewódzkiej MO na Narutowicza i w areszcie na Północnej w Lublinie. Przesłuchiwano mnie kilkanaście razy. Jak był porządny przesłuchujący, to przychodził drugi. (…) Na stole leżał pistolet, nie wiem czy nabity, przesłuchujący mówił, że może go użyć – wspomina inny z uczestników wydarzeń z 1981 r.
Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego rozpoczęły się masowe aresztowania. Oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej – ZOMO – wkroczyły m.in do Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarności”. Wśród internowanych był Waldemar Jakson, obecnie burmistrz Świdnika. – Wyłamano tam drzwi. Wszystkich, którzy byli na dyżurze, aresztowano. Były ciągłe przesłuchania. Ciągle też starano się nas indoktrynować. W celi mieliśmy taki „kukuruźnik”, czyli radiowęzeł. Koledze zabrano buty wojskowe. Wtedy on powiedział, że konwencje haska i genewska zabraniają robienia takich rzeczy internowanych. No to na drugi dzień przez te „kukuruźniki” ogłoszono, że na terenie więzienia we Włodawie konwencje haska i genewska nie obowiązują – opowiada Jakson.
Waldemar Jakson w chwili aresztowania miał 25 lat. Najpierw trafił do aresztu na Północnej w Lublinie, potem do więzienia we Włodawie.
– Pamiętajmy, że stan wojenny to nie tylko wyroki sądowe i internowania, ale to także ok. 50 tys. osób zwolnionych z pracy – mówi dr Marcin Dąbrowski z lubelskiego Instytutu Pamięci Narodowej.
Przed główną bramą WSK PZL-Świdnik odbyła się rekonstrukcja, przedstawiająca pacyfikację przez oddziały ZOMO zakładu.
Przechodnie reagowali na „ZOMO-wców” różnie. – Niektórzy dołączali do protestujących i bili nas parasolkami, inni mówią, że jest OK, bo trzeba uczyć tego, co było kiedyś – mówi jeden z rekonstruktorów, odtwarzających rolę milicjantów.
– Pamiętam dokładnie zachowania ZOMO-wców. Z dużej ilości tego typu ludzi „wyciągnięte było człowieczeństwo”. Nie zachowywali się w ogóle jak ludzie – zauważa jeden z obserwatorów rekonstrukcji.
W rolę jednego z milicjantów wcielił się Mirosław Sołtys. – W tym momencie się bawimy. Nie mam negatywnych wspomnień, związanych ze stanem wojennym. Jestem za młody, żeby pamiętać tamte czasy.
Jeden z rekonstruktorów mówi, że to niezwykle ciekawe cofnąć się w czasie i móc nałożyć takie mundury.
W trwającej około 30–40 minut rekonstrukcji znalazły się dwie symboliczne sceny. Pierwsza, kiedy w stronę protestujących zostaje rzucony gaz łzawiący. Druga, kiedy do milicjantów podchodzi młoda dziewczyna z kwiatami i zostaje brutalnie pobita milicyjnymi pałkami.
– Organizując uroczystości chcemy oddać hołd tym wszystkim, którzy ucierpieli wskutek wprowadzenia Stanu Wojennego – mówi przewodniczący Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność”, Marian Król.
Przewodniczący Król zwraca też uwagę na skutki ekonomiczne, między innymi to, że stan wojenny znacznie opóźnił rozwój gospodarczy Polski.
Działacze „Solidarności” o wydarzeniach sprzed 35 lat pamiętają, jakby to się wydarzyło wczoraj. Gdy generał Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny, byli młodymi ludźmi, tak jak Stanisław Kuba, który mówi, że nie o taka Polskę walczył. – Pod wpływem tego, co teraz dzieje się w kraju, na nowo się to przeżywa. Jestem przerażony, że wychodzi człowiek i mówi, że obecną sytuację w Polsce można porównać ze stanem wojennym. To, co się wtedy działo, poszło na marne. Bo żyją ci, co żyli przed 1989 r., a tacy jak ja właściwie wegetują.
Tradycyjnie jak w każdy 13. dzień miesiąca w kościele Dominikanów w Lublinie została odprawiona msza za Ojczyznę. W 35. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego homilia nabrała jeszcze większego znaczenia. Nabożeństwu przewodniczył dominikanin ojciec Ludwik Wiśniewski, który mówi że chciałby przekazać swoim wiernym, żeby uciekali przed pogardą. – Każdy człowiek jako człowiek jest godny szacunku. Kiedy mamy do czynienia z pogardą, mamy do czynienia w czymś niesłychanie złym.
RMaj / ZAlew / opr. ToMa
Fot. Mirosław Trembecki
CZYTAJ: 35. rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego
CZYTAJ: Krzysztof Grochowski: 13 grudnia powinno się pamiętać o ofiarach stanu wojennego