Nie oddamy demokracji – wołali dziś zgromadzeni przed Sejmem zwolennicy Komitetu Obrony Demokracji. Spór polityczny i towarzyszące mu emocje przybierają na sile. Co z tego wynika? – sprawdzał Tomasz Nieśpiał.
Choć od wystąpienia posła Platformy Obywatelskiej Michała Szczerby na piątkowym posiedzeniu Sejmu minęło już kilka dni, polityczne emocje wokół obecności mediów z każdą godziną nabierają na sile. A potęgują je doniesienia o kolejnych protestach, które wykraczają już po okupowaną przez opozycję salę plenarną Sejmu. Dziś nad ranem przed wjazdem do parlamentu policja postawiła barierki, a pikietujących tam ludzi przesunięto na druga stronę ulicy Wiejskiej. Kiedy kilka godzin później wydawało się, że dziennikarze będą mogli wrócić do Sejmu, bo o godzinie 10.00 przestało obowiązywać zarządzenie marszałka Marka Kuchcińskiego, zakazujące im wstępu do budynku, to okazało się, że media nie mogą wejść na sejmową galerię.
Według Mariana Króla, przewodniczącego Zarządu Regionu Środkowowschodniego NSZZ „Solidarność” w Lublinie, w Polsce nie mamy do czynienia z protestami społecznymi na dużą skalę, bo manifestacje opozycji nie dotyczą realnych problemów Polaków tylko są chęcią wywarcia presji na rządzących. – Stanowią jakąś siłę w sensie społecznym, chcą zaistnieć politycznie, a nie mogą powodować, że będzie próba destabilizacji państwa polskiego (…). Demokracja polega na tym, że co 4 lata są wybory. Jeżeli program wyborczy Prawa i Sprawiedliwości uzyskał najwyższą akceptację społeczną, to trzeba umożliwić jej realizację – tłumaczy.
Profesor Andrzej Gil (na zdjęciu), politolog z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego uważa wprawdzie, że próba ograniczania pracy dziennikarzy to był błąd, to jednak protesty opozycji związane są z chęcią powrotu do władzy. – Zobaczmy to we właściwej perspektywie. Są ci, którzy władzę utracili i nie chce im się czekać, chyba nie mają niczego do zaproponowania wyborcom – chcą pójść na skróty i tę władzą odzyskać. Są też ci, którzy tę władzę przejęli i chyba już po roku zaczyna im ona troszeczkę ciążyć, bo wykonują dziwne ruchy (…). Odcinanie społeczeństwa od tej kuchni sejmowo-senackiej jest według mnie błędem. Wydaje mi się, że w tej chwili ważne jest kryterium ilościowe. Nie mamy do czynienia z jakimś ruchem sprzeciwu gdzie miliony czy przynajmniej setki tysięcy wyszłyby na ulice, ale z gromadką ludzi, którzy chyba nie mają nic lepszego do roboty albo rzeczywiście przejęli się tymi medialnymi hasłami, które są w tej przestrzeni publicznej. Aleksander Fredro powiedział kiedyś: znaj proporcje mocium panie – podsumowuje.
Nastrojów protestujący nie ostudziła zapowiedź marszałka Senatu Stanisław Karczewskiego, że do 6 stycznia zostaną opracowane nowe zasady pracy sejmowych sprawozdawców, a do tego czasu mają obowiązywać stare regulacje. Atmosferę podziałów podgrzały jeszcze słowa przewodniczącego Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomira Broniarza, który poinformował o przygotowaniach do strajku generalnego w oświacie. Czy to oznacza, że obserwujemy dopiero początek fali protestów? Marian Król uważa, że ulica nie ucichnie. – Walka o władzę będzie, podobnie jak protesty. Wahadło nastrojów społecznych na całym świecie wychyla się całkiem w inną stronę i oni tego nie akceptują. Ci ludzie wychodzą z takiej bolszewickiej zasady, że raz zdobytej władzy nie oddamy – cytuje Król.
Wyciszenia politycznych emocji nie spodziewa się też prof. Gil. – Jest spektakl władzy – bez względu na to, kto ją dzisiaj ma czy chce odzyskać i jest też społeczeństwo, które nie jest jakby troszeczkę obok. Ta garstka zaangażowanych emocjonalnie ludzi to folklor – szkoda, że przedświąteczny – dodaje.
Dzisiejsza manifestacja przed Sejmem zakończyła się przed godziną 14.00. Wewnątrz budynku na sali obrad wciąż znajdują się posłowie opozycji, którzy – według wicemarszałek Sejmu Małgorzaty Kidawy Błońskiej z PO – pilnują „żeby prawo w naszym kraju było przestrzegane”.
ToNie / MatA
Fot. archiwum