Dwukadencyjność w samorządach. Dobry pomysł?

dsc 0300 3

Ograniczenia do maksymalnie dwóch kadencji sprawowania urzędów przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – tego chce prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Pomysł podoba się premier Beacie Szydło i niewykluczone, że zacznie obowiązywać od 2018 roku. Czy to rozwiązanie to walka z patologiami i lokalnymi układami czy ograniczenie praw wyborczych i godzenie w suwerenność wspólnot samorządowych? O tym w dzisiejszej debacie redaktor Tomasz Nieśpiał rozmawiał z prezydentem Zamościa Andrzejem Wnukiem i politologiem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego dr Lechem Jańczukiem (na zdjęciu).

Czy dwie kadencje to wystarczająco dużo, by zrealizować swój program?

– Tak, jeśli się go konsekwentnie i od pierwszego dnia realizowało – mówi Wnuk.

Zdaniem prezesa Prawa i Sprawiedliwości nie może tu być mowy o działaniu prawa wstecz, co sugerowali niektórzy.

– Jeśli chodzi o zasadę działania prawa wstecz, to są różne opinie na ten temat. Zwróćmy uwagę, że nie byłby to precedens w historii polskiej samorządności. Pierwsze jednostki samorządu terytorialnego powstały mocą ustawy z 8 marca 1990 roku pod rządami Konstytucji PRL-owskiej z 1952 roku. Zwróćmy uwagę, że te zapisy konstytucyjne częściowo zostały zmienione w 1992 roku. Teraz, gdybyśmy mieli się odwoływać do tego prawa wstecz, to wówczas nie można byłoby stworzyć rzeczywiście samorządnego samorządu terytorialnego na poziomie gminy, tylko musielibyśmy w jakiś sposób reformować terenowe organy władzy, administracji państwowej i reformować Rady Narodowe. Natomiast one zostały zniesione i został wprowadzony rzeczywisty samorząd terytorialny, a więc tutaj też można byłoby się zastanawiać, czy działa zasada prawa wstecz – mówi dr Jańczuk.

Andrzej Wnuk jest prezydentem Zamościa pierwszą kadencję. Wcześniej to stanowisko piastował Andrzej Zamojski, który sprawował ten urząd w latach 90 i ponownie od 2002 do 2014 roku. Czy w mieście był jakiś układ, którego elementem była prezydentura Zamojskiego?

–  Trudno tutaj mówić o jakimkolwiek układzie. Uważam, że było to swego rodzaju zasklepieniem pewnych struktur, ale także niemożnością wykreowania nowej osoby. Nie wynikało to z nieformalnych umów i uzgodnień, tylko z kwestii przyzwyczajenia mieszkańców i to należało dobrą kampanią i skutecznymi pomysłami zniwelować. Szczerze powiedziawszy nie widzę, żeby tutaj w regionie powstawały jakieś układy czy niejasne powiązania. To są małe społeczności. Każdy widzi, jak to wygląda i wybory weryfikują takie działania. Poza tym w Polsce silne są media, które patrzą władzy na ręce o wiele bardziej skutecznie, niż opozycja – podkreśla Wnuk.

Czy karta wyborcza jest wystarczającym argumentem, żeby pewne „zastanie” lokalne przerwać?

– Nie sądzę. Po pierwsze zwróćmy uwagę, że samorządy są obecnie jednymi z największych pracodawców na swoim terenie. Tworzą się pewne układy i dobrym przykładem tego była próba odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz ze stanowiska prezydenta Warszawy. Zwróćmy uwagę, że tutaj nie chodziło o to ile głosów będzie „za”, a ile „przeciw”, tylko o to, żeby nie było wymaganej ilości osób do głosowania. Wszystko dlatego, że to są pewne grupy interesów. Istnieją ludzie, którzy są poza jednostkami, ale ich rodziny pracują w szkołach i różnych instytucjach, których organem założycielskim jest samorząd. Tworzą się w ten sposób układy. Zwróćmy uwagę też na to, że jeżeli taki wójt czy burmistrz ma świadomość, albo wydaje mu się, że nie ma z kim przegrać, to ma większą skłonność do korupcji. Wie, że za rok czy dwa, po następnych wyborach, nikt go nie skontroluje. Myślę, że taka dwukadencyjność to jest taki dopływ świeżej krwi do samorządów i myślę, że to rozwiązanie jest dobre – powiedział na antenie Radia Lublin dr Jańczuk.  

Celem wprowadzenia tej regulacji jest, zdaniem lidera PiS, „utrudnienie lub zgoła uniemożliwienie tworzenia różnego rodzaju patologicznych układów na poziomie samorządowym”. Przekonywał, że ze zmianą nie należy zwlekać.

ToNie / IAR

Fot. Weronika Pawlak

Exit mobile version