Kapusta chciała się rozwijać, a nie trafić do bigosu. Uwolniła się więc z siatki, potoczyła na ulicę i czekała, co będzie dalej. Pies powąchał ją i zniknął za rogiem. Przystanęła przy niej sroka, trąciła dziobem i poleciała. Kot nie spojrzał w jej kierunku, a sikorka popatrzyła chwilę z okna parapetu i zaraz odleciała, bo na sąsiednim zapachniało słoniną. Nawet samochód ominął ją szerokim łukiem. Aż przyszedł chłopczyk, podniósł kapustę i podrzucił jak piłkę. Wysoko, do samego nieba. Kapusta trafiła w chmury. Rozejrzała się. Było pięknie!
– Tu jest moje miejsce! – krzyknęła.
Ale chmury poruszyły się i kapusta spadła. Trafiła prosto do kuchni, a tam ciach, ciach, i zrobił się jej cały wielki garnek!
– Dobrze, że nie umiem latać – ucieszyła się kapusta, a razem z nią suszone śliwki, grzyby, a nawet kminek.
Grażyna Lutosławska
Fot. Bolesław Lutosławski