Kilka ucieczek z niemieckich oraz sowieckich więzień i transportów, brawurowe akcje bojowe, służba w kolejno: niemieckich oddziałach pomocniczych, sowieckiej partyzantce i polskim podziemiu antykomunistycznym – wszystko to składa się na życiorys jednego z najsławniejszych partyzantów, działających na terenie naszego regionu, Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia” (na zdj.). Dzisiaj mija 70. rocznica jego śmierci.
– To bez wątpienia jeden z najwybitniejszych dowódców polowych podziemia na Lubelszczyźnie. O świadczy o jego wyjątkowości? Przede wszystkim młodość. W wieku 20 lat został dowódcą oddziału partyzanckiego, ginie mając niespełna 22 lata. Mimo młodego wieku potrafił pociągnąć za sobą dużo starszych partyzantów. Wśród swoich podwładnych był darzony ogromnym mirem i już za życia stał się legendą – mówił na antenie Radia Lublin, Artur Piekarz z lubelskiego Instytutu Pamięci Narodowej.
„Jastrząb” był niemal przez całe życie związany z Lubelszczyzną. Wprawdzie urodził się na terenie Niemiec, jednak już w latach 20. jego rodzice przenieśli się do Włodawy i z nią Leon Taraszkiewicz związał całe swoje późniejsze życie.
– W chwili wybuchu II wojny światowej Leon Taraszkiewicz ma 14 lat. Ale już w 1939 r. zabezpiecza broń pozostawioną przez żołnierzy Wojska Polskiego, wycofujących się przed Niemcami. Ukrywa ją w szopie swojego ojca i to staje się powodem jego pierwszych kłopotów. Został zadenuncjowany przez konfidenta i aresztowany przez Gestapo. I tylko dzięki interwencji matki, która świetnie mówiła po niemiecku, udało się ich wydostać z aresztu. Sytuacja rodziny zaczęła się komplikować na przełomie 1939/1940 roku. Okupant wprowadził obowiązek meldunkowy dla osób narodowości niemieckiej, a matka Leona, on sam i jego dwaj starsi bracia – Władysław i Edward (późniejszy słynny partyzany „Żelazny”) urodzili się na terenie Niemiec. Zostali więc automatycznie wciągnięci na niemiecką listę narodowościową. Co ciekawe nie znalazł się na nie ani jego ojciec, który urodził się w zaborze rosyjskim, ani młodsze rodzeństwo, które przyszło na świat już we Włodawie. Obywatelstwo niemieckie wiązało się z obowiązkiem służby wojskowej. Leon Taraszkiewicz został powołany do niemieckiej służby pomocniczej. Trafił jako strażnik na stację kolejową do Radomia. Związał się tam ze strukturami Polskiego Państwa Podziemnego. W 1943 r. odczepił wagon pełen więźniów, przewożonych najprawdopodobniej do obozu koncentracyjnego. Sprawa szybko się wydała. Został aresztowany i osadzony w areszcie żandarmerii w Radomiu, skąd udało mu się zbiec do Włodawy. Zadenuncjowany, stanął przed sądem wojskowy w Krakowie i skazany na karę śmierci. Niemieckie prawo wymagało jednak wykonania wyroku na terenie jednostki, w której służył skazaniec. Podczas transportu do Radomia udało mu się zbiec. Kiedy dociera do Włodawy zostaje ponownie aresztowany i osadzony na Zamku w Lublinie. Jednak udaje mu się obezwładnić strażnika i ponownie uciec – opowiada Artur Piekarz.
Dalsze losy „Jastrzębia” potoczyły się równie nieszablonowo. – W 1944 r. trafił do sowieckiej partyzantki. To niesamowita historia. Po tych wszystkich ucieczkach został zarekomendowany do podwłodawskiego oddziału Armii Krajowej i w momencie, kiedy szedł na koncentrację, został zatrzymany przez patrol sowieckiej grupy partyzanckiej, a następnie siłą do niej wcielony. Wykazał się tam ogromnymi talentami. Według niektórych relacji miał nawet być kandydatem do odznaczenia Orderem Czerwonego Sztandaru. Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Lubelszczyznę oferowano mu eksponowane miejsce w strukturach Urzędu Bezpieczeństwa albo Milicji Obywatelskiej. Istnieje nawet legenda, ze proponowano mu stanowisko naczelnika w więzieniu na Zamku w Lublinie. Odmówił i zajął się pracą w wyuczonym zawodzie masarza. Jednak historia bardzo szybko upomniała się o rodzinę Taraszkiewiczów i 18 grudnia 1944 r. UB aresztowało ich wszystkich jako volksdeutschów pod zarzutem współpracy z Niemcami – mówi gość Radia Lublin.
W lutym 1945 r. Leon Taraszkiewicz ucieka z transportu. W maju trafia do oddziału Tadeusza Bychawskiego „Sępa”, w czerwcu tamtego roku obejmuje jego dowództwo. Ma wtedy zaledwie 20 lat i jest chyba najmłodszym dowódcą polowym podziemia na Lubelszczyźnie. „Jastrząb” przeprowadza na jego czele wiele brawurowych akcji. Jedna z najsłynniejszych odbyła się 18 lipca 1946, kiedy to wraz z oddziałem Stefana Brzuszka „Boruty”, uprowadził siostrę Bolesława Bieruta, Zofię Malewską z mężem, synem i synową. Zostali oni zwolnieni po kilku dniach.
Nie do końca jasne pozostają wciąż okoliczności śmierci Taraszkiewicza. Według jednej z wersji miał zastrzelić go agent UB, który dostał się do jego oddziału. – Próbowaliśmy weryfikować te informacje. Na dzień dzisiejszy możemy powiedzieć tak: nie ma pewnej wiadomości, żeby do oddziału został wprowadzony agent UB. Z tego, co wiemy, „Jastrząb” padł raczej ofiarą własnej brawury. Jego oddział 3 stycznia 1947 r. otoczył szkołę w Siemieniu, gdzie kwaterowała 29-osobowa grupa żołnierzy wojsk bezpieczeństwa wewnętrznego. „Jastrząb” wstał i ruszył w kierunku budynku, przed którym stał wartownik. Według dokumentów strony resortowej, „Jastrząb” został przez niego zastrzelony, ponieważ nie posłuchał wezwania do zatrzymania – uważa Artur Piekarz.
WB / opr. ToMa
Fot. wikipedia.org