Wysiedli na stacji w Neapolu, wypili kawę i polecieli do Oslo. Stamtąd przez Londyn do Porto, bo ona miała ochotę na solonego dorsza. W Maroko on zjadł harirę, a że ona nie lubi zup, to namówiła go na grecką sałatkę na Samotrace.
– Gdzie jest Nike? – zapytała, bo coś słyszała o marmurowej bogini bez głowy. Choć z ukruszonym skrzydłem, wciąż pięknej i silnej.
– Stoi w Paryżu, jak chcesz to lecimy – powiedział on i dotknął palcem ekranu. Nie polecieli jednak, bo w kawiarni zawiesił się internet.
– Jaki śmieszny staruszek! – powiedziała ona wyglądając przez okno.
Mężczyzna szedł ostrożnie. Koniec laski, którą badał grunt, ślizgał się po oblodzonym chodniku. Staruszek bardziej przesuwał niż stawiał stopy. Balansował wolną ręką, jakby w powietrzu szukał oparcia.
– To co, lecimy? – zapytał on, bo odwiesił się internet.
Zanim mężczyzna doszedł do rogu kamienicy, oni byli już w Islandii i witali się z elfami.
Grażyna Lutosławska
Fot. Bolesław Lutosławski