Gwarancje zatrudnienia do 2020 roku i 10-procentowe podwyżki – to postulaty Związku Nauczycielstwa Polskiego, który dziś w całym kraju zorganizował strajk. Czemu miał on służyć i co dzięki temu osiągnięto? O tym Tomasz Nieśpiał rozmawiał z prezesem okręgu lubelskiego ZNP Adamem Sosnowskim oraz posłem Prawa i Sprawiedliwości Lechem Sprawką.
W dzisiejszym strajku wzięło udział niespełna 13% szkół na Lubelszczyźnie.
– Według naszych pierwszych wyliczeń miało być 25%, czyli co czwarta szkoła – mówił Adam Sosnowski. – Dzisiaj do strajku przystąpiło tylko i aż 12,5%, czyli 110 szkół na terenie województwa. 190 zgłaszało swój udział, więc te 80 szkół odstąpiło od akcji strajkowej. Nie będziemy debatowali dlaczego, bo to jest indywidualne podejście.
Zapytany o to, czy słaba frekwencja została spowodowana upolitycznieniem strajku, Adam Sosnowski odpowiedział, że nie uprawia polityki: – Robimy swoje. Staraliśmy się, dotarliśmy do każdej szkoły. Efekt, jaki mamy tu sukces, ale jednocześnie porażka.
ZNP uważa, że przygotowana przez rząd reforma oświaty uderzy w miejsca pracy nauczycieli, ale minister edukacji Anna Zalewska mówi coś zupełnie innego – że te zmiany właśnie mają zagwarantować miejsca pracy.
– Niewątpliwie ta stosunkowo niewielka liczba uczestniczących w strajku jest odpowiedzią na to, że nauczyciele zorientowali się, że jest to strajk wybitnie polityczny – mówił Lech Sprawka. – Polityczny nie tylko ze względu na to, że czołówka ZNP bierze udział w różnych przedsięwzięciach m.in. KOD-u, ale również ze sposobu sformułowania postulatów, jak również czasu, w którym ten strajk został ogłoszony. Strajk został zorganizowany 31 marca, podczas gdy już od dwóch miesięcy wiadomo, że 4 kwietnia minister ogłosi harmonogram podwyżek na najbliższe lata. Zrozumiały byłby strajk z postulatem podwyżki wtedy, kiedy związek zorientowałby się, że propozycja pani minister jest niewłaściwa. To byłoby logiczne. Natomiast robienie strajku na trzy dni przed ogłoszeniem harmonogramu podwyżek jest po prostu śmieszne. Z kolei drugi postulat – gwarancja zatrudnienia przez najbliższych 5 lat – jest absurdalny. Po pierwsze, można zadać pytanie: gdzie był Związek przez ostatnie kilkanaście lat, kiedy rokrocznie z zawodu odchodziło ok. 4-5 tysięcy osób rocznie. Wtedy nikt nie protestował. Po drugie, pragnę zwrócić uwagę, że reforma edukacji przy różnych jej słabościach, akurat w zakresie zatrudnienia stwarza większą ilość godzin do realizacji, a więc zwiększy stopień zatrudnienia, nie zmniejszy. Wynika to z tego, że klas siódmych, które powstaną w wyniku utworzenia nowej sieci będzie więcej w stosunku do tego, co by było, gdyby była pierwsza klasa gimnazjum. Oznacza to, że godzin pracy będzie więcej. Najlepszym przykładem jest Lublin. W Lublinie nie będzie problemu zwolnień z pracy. Wręcz przeciwnie. Pragnę zwrócić uwagę, że w tej chwili w szkołach podstawowych zatrudnionych jest 150 tysięcy nauczycieli w pełnym wymiarze. Jest 15 tysięcy etatów przeliczeniowych, gdzie nauczyciele są zatrudnieni w niepełnym wymiarze, co oznacza, że jest to ok. 30 tysięcy ludzi. Dlaczego? Dlatego, że wielu nauczycieli było zatrudnionych w niepełnym wymiarze. Teraz ta reforma spowoduje, że wielu z nich wreszcie uzupełni sobie etat do pełnego. W tej chwili w Lublinie już jest sygnalizowany brak nauczycieli geografii. Oczywiście będą chyba ze dwie grupy nauczycieli, gdzie będzie kłopot z zatrudnieniem, ale generalnie rzecz biorąc, w wyniku reformy następuje wzrost zatrudnienia. Uciążliwość, jaka się tutaj pojawia polega na tym, że trzeba będzie przez okres przejściowy trzech lat pracować w dwóch, niekiedy nawet może i w trzech szkołach, ale to się z czasem unormuje. A jeśli chodzi o trzeci element – sprzeciw wobec reformie edukacji – to trzeba było go robić, łącznie z akcją zbierania podpisów pod referendum, przed podpisem prezydenta Dudy. Przecież od 27 czerwca 2016 roku kształt główny reformy był znany. Co zrobił Związek przez prawie rok? Zrobił to w momencie, gdy zostało to przesądzone. Dzisiaj upływa termin, kiedy samorządy ostatecznie ustalają nową sieć. W tym momencie strajk przeciwko temu to irracjonalne zachowanie.
– Pan poseł ma rację, że klas siódmych będzie więcej. Z tym, że to jest Lublin. Inaczej wygląda środowisko wiejskie – zaznaczył Adam Sosnowski. – Wójtowie zgłaszają, że nie będzie kilku nauczycieli. Nasze wątpliwości budzi to, że nie wszyscy jednak znajdą pracę. Chciałbym, żeby zapewnienia i obietnice pani minister i pana posła ziściły się. Ten rok może jeszcze być bezbolesny, ale następne dwa lata, kiedy te roczniki będą ubywały z gimnazjum, mogą być dość trudne.
– Od 1 września 2018 roku zafunkcjonują jeszcze ósme klasy, których też będzie więcej niż obecnych klas drugich gimnazjum, więc łączna liczba zadań dla nauczycieli wzrasta – mówił Lech Sprawka. – Z wielkim szacunkiem odnoszę się do protestujących nauczycieli. Rozumiem postulat podwyżki wynagrodzeń, dlatego, że ostatnia podwyżka – właściwie waloryzacja – była w 2012 roku. Wskaźniki relacji średnich wynagrodzeń nauczycieli w stosunku do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej spadły. Są gorsze niż w roku 2007. To oznacza pauperyzację zawodu nauczycielskiego. I ten postulat jest jak najbardziej słuszny, z tym, że nie w tym momencie. Trzeba było zaczekać do wtorku. Jest to niestety strajk o wybitnie politycznym podłożu.
– Nie ulega wątpliwości, że te wskaźniki są gorsze, niż w roku 2007. Relacja, o której mówię, w stosunku do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej, jest najbardziej obiektywnym wskaźnikiem. To przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej jest odzwierciedleniem rzeczywistego stanu gospodarki. Powiązanie tych dwóch płac stanowi pewien mechaniczny automatyzm: jest powodzenie w gospodarce, to i partycypuje w tym edukacja; jest stagnacja, to siłą rzeczy – nie. To jest najlepsza sytuacja. Nie wiem na ile się to sprawdzi, ale z drobnych przecieków wynikało, że o takim powiązaniu kontekście najbliższych podwyżek, będzie mówić minister Zalewska. To jest wymóg chwili. Sugerowałem zresztą swego czasy, by dotyczyło to nie tylko w oświacie, ale również w szkolnictwie wyższym, itd.
W najbliższy wtorek, 4 kwietnia, zostaną ogłoszone propozycje ministerialne co do wynagrodzenia nauczycieli. Czy ZNP, jeśli pojawi się propozycja, którą będzie w stanie zaakceptować, i dojść do porozumienia z rządem jest w stanie wycofać się z tych wszystkich protestów?
– Protest jest dzisiaj i dzisiaj się zakończy – mówił Adam Sosnowski. – W poniedziałek spotyka się prezydium zarządu głównego – będziemy debatować. Jeśli okaże się, że to był błąd związku, pewnie posypiemy głowy popiołem. A jeśli będzie to propozycja płacowa, która zadowala wszystkie strony, myślę, że przyznamy rządowi i pani minister rację. Ale poczekajmy na efekty.
– Nie jest tajemnicą, że nauczyciele mają bodajże 13 składników wynagradzania. Wychodzi nam średnie wynagrodzenie, które jest astronomiczną kwotą, która jest publikowana i część społeczeństwa dochodzi do wniosku, że ile to my pieniędzy nie zarabiamy – dodał Adam Sosnowski. – A relatywnie zarabiamy dużo mniej. Przecież nie każdy odchodzi na emeryturę, nie każdy ma odprawę emerytalną, a to się wlicza do średniego wynagrodzenia, które powinien osiągnąć nauczyciel. Myślę, że strona rządowa i nasza są otwarte na dalszy dialog. Wracając do sieci szkół, którą też opiniowaliśmy – w większości były to opinie pozytywne. Były zastrzeżenia, bo niektóre uchwały były wadliwe. To też spowodowało, że do nauczycieli dotarło już, jak organy prowadzące „rozprowadzą” nauczycieli. Przez to nam tych ludzi w dzisiejszym strajku ubyło. Z jednej strony cieszy mnie to, że część społeczeństwa podjęła to wyzwanie. Ze swojej strony mogę przeprosić rodziców za dzisiejsze niedogodności.
ToNie (opr. DySzcz)
Fot. MatA