Liczba osób zabitych w pożarze w zachodnim Londynie wzrosła do dwunastu – poinformowała straż pożarna, podkreślając, że bilans może być jeszcze tragiczniejszy.
Wśród poszkodowanych jest polsko-angielska rodzina. Według nieoficjalnych informacji, najprawdopodobniej wszyscy jej członkowie przebywają w szpitalu. Życiu 37-letniej Polki, jej brytyjskiego partnera oraz ich dwóch córek nie zagraża niebezpieczeństwo.
Londyńska straż pożarna przewiduje, że dogaszanie pożaru i przeszukiwanie spalonego wieżowca mieszkalnego potrwa co najmniej dobę. Budynek spalił się doszczętnie. Na wyższych piętrach budynku wciąż widać płomienie.
– Budynki wysokościowe – liczące ponad 50 m – w przypadku pożaru powinny się bronić same, tak są konstruowane i takiej jest prawo – mówi Michał Badach z Państwowej Straży Pożarnej w Lublinie. Zaskakujące jest to, że w przypadku londyńskiego wieżowca ogień rozprzestrzeniał się tak szybko i tak wysoko – dodaje.
Według naszego rozmówcy – kiedy dochodzi do takich pożarów najwięcej osób ginie na skutek zatrucia toksycznymi gazami.
Londyńska straż pożarna poinformowała, że otrzymała wiele telefonów alarmujących o pożarze; pierwszy o 00.54 rano. Strażacy byli na miejscu w ciągu sześciu minut. „Ekipy pracują w niezwykle trudnych warunkach, by ratować ludzi i utrzymać ten ogromny pożar pod kontrolą” – czytamy w oświadczeniu. Przyczyna pożaru jest nieznana na tym etapie.
Świadkowie pożaru i ci którym udało się wyjść z wieżowca relacjonują brytyjskim mediom, że słychać było z wielu mieszkań wołanie o pomoc. Jedna z osób mówiła telewizji Sky News, że gdy okazało się że wybuchł pożar, o czym dowiedziała się przed 1 w nocy, klatka schodowa już była pokryta dymem. Są także świadkowie mówiący o osobach wyskakujących przez okna. Nie podano jednak dotąd oficjalnie, czy w budynku są uwięzione osoby.
W akcji gaśniczej bierze udział co najmniej 200 strażaków, którzy dysponują 40 specjalistycznymi wozami. Gaszącym ogień trudno jest jednak dotrzeć do wyższych pięter wieżowca. Nad zachodnim Londynem unosi się słup czarnego dymu.
DaCh / IAR
Fot. archiwum