Bywa, że pozostawiona w miejscu publicznym siatka z zakupami staje się przyczyną paniki, a co dopiero zegar naścienny z daleka do złudzenia przypominający ładunek wybuchowy z dynamitu. Taki, iście bombowy, gadżet można kupić w jednym z lubelskich kiosków.
Czy tego typu produkty powinny być dopuszczone do obrotu handlowego? – Sprawa jest bardzo kontrowersyjna – twierdzi socjolog, profesor Włodzimierz Piątkowski z Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej oraz Uniwersytetu Medycznego. – Chyba, że producent naklei na tym banderolę, której nie można zedrzeć, na której będzie wyraźnie napisane, że to jest zabawka.
Wśród lublinian gadżet budzi różne odczucia. Jedni uważają, ze nie ma w nim nic nadzwyczajnego, u innych budzi pewne obawy. – Myślę, że na ulicy nie uszedłby mojej uwagi. Zaalarmowałbym z pewnością odpowiednie służby – mówi jeden z mieszkańców miasta.
– Nie każdy musi kupować pewne rzeczy. Natomiast nie możemy wszystkiego zakazywać i wprowadzać do ustawy, że takich rzeczy nie sprzedajemy. Dotyczy to choćby zabawek, które imitują pistolety. W ten sposób moglibyśmy zakazać używania telefonów komórkowych i maili, bo ktoś przy ich pomocy mógłby wysłać fałszywą informację, że w danym miejscu została podłożona bomba. Wszyscy jesteśmy dorośli i powinniśmy się jako społeczeństwo uczyć, co jest w dobrym tonie. Coś, co jest zabawką, może być jak najbardziej w sprzedaży i może być czymś fajnym. Natomiast jeśli kupimy to tylko, dlatego żeby zostawić na ulicy i wywołać panikę, w tym momencie żarty się kończą – stwierdza podkomisarz Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
– Kiedy widzę takie gadżety, mam mieszane uczucia. Z jednej strony są śmieszne i pomagają nam nie bać się prawdziwego zagrożenia, ale gdzieś jest granica dobrego smaku. Mam wrażenie, że ten gadżet leży zbyt blisko niej – uważa dr hab. Radosław Mącik z Katedry Marketingu UMCS.
LilKa
Fot. Lilianna Karczmarczyk