Ten dźwięk słychać w Zakrzówku tylko raz w roku. Tamtejsi mieszkańcy wiedzą, że oznacza on Zmartwychwstanie Jezusa. Od ponad 200 lat kultywują rzadko spotykaną tradycję, która przetrwała pomimo trudności, zawieruch wojennych i komunizmu.
Około 150 osób zbiera się w najważniejszą w roku dla katolików noc, aby rytmicznie uderzać w taraban.
– Od 13 lat uczestniczę w zwyczaju tarabanienia, a od 8 lat opiekuję się tarabanem – mówi Bartosz Cieśla, mieszkaniec gminy Zakrzówek. – Zaczyna się to w niedzielę wielkanocną o północy dwunastoma pojedynczymi uderzeniami, co symbolizuje godzinę rozpoczęcia. Później wchodzi zmiana trzech bębniarzy i nieprzerwanie tarabanimy do zakończenia procesji rezurekcyjnej. Najważniejsze, żeby rytm nie ustał, żeby cały czas, nawet przy zamienianiu się, ktoś tarabanił. Trzonem ekipy tarabaniących są ludzie, którzy już od kilku, kilkunastu lat przychodzą na te tarabany plus wszyscy goście, którzy nas odwiedzą. Tarabanią trzy osoby na raz. Sukcesywnie się wymieniają.
– Przekaz ustny podaje, że w 1814 roku przemieszczające się wojska napoleońskie odwiedziły Zakrzówek, ponieważ dostali informację w karczmie, że tutejsi zakonnicy leczą ludzi ziołami – mówi Dariusz Wajs, historyk-doktorant Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, prowadzący stronę „Dawny Zakrzówek i okolice”. – To było bardzo ważne dla żołnierzy, ponieważ byli wśród nich zapewne ranni. W czasie Wielkanocy ci żołnierze uświetnili świętowanie poprzez bicie w taraban, który potem zostawili. Gdy się zniszczył, wykonano nowy, który służy do dzisiaj od 1867 roku.
– Jest to taraban o średnicy 76 cm, wykonany z jednego kawałka litej blachy, która pod wpływem tysiąca uderzeń młotków formowała ten taraban – dodaje Bartosz Cieśla.
– Dzięki temu, że młodzi mieszkańcy tarabanią, inni mieszkańcy czuwają przy grobie Chrystusa, wręcz nasłuchują, poruszają się w procesji wokół kościoła w rytm i takt bębnów tarabaniarzy – mówi Grzegorz Lemiecha, wójt gminy Zakrzówek.
– To rytm tradycyjny, przekazywany z pokolenia na pokolenie – dodaje Bartosz Cieśla. – Zacząłem tarabanić w wieku lat 15, kiedy to odwiedziłem starszego stażem brata, który mnie w to wciągnął. Spodobało mi się i w tym uczestniczę.
Kiedyś zaszczyt tarabanienia przypadał wyłącznie kawalerom, najczęściej strażakom z okolicznych OSP. Najbardziej wytrawni bębniarze mieli nawet swoje solowe występy. Niegdyś, by dołączyć do grona bębniarzy należało przyjść, uklęknąć, ucałować taraban oraz podarować butelkę mocniejszego alkoholu bardziej doświadczonym bębniarzom. Dzisiaj wystarczy obecność, odrobina chęci i szczypta poczucia rytmu, aby dołączyć do grona tarabaniarzy.
MazA (opr. DySzcz)
Fot. MazA