Marcelina postanowiła bojkotować sieciowe sklepy sprzedające ubrania i sama szyje swoje w pokoju. Zaczęło się to w grudniu, kiedy od chłopaka dostała maszynę. Tym samym zachęca innych do świadomego konsumpcjonizmu i wspierania małych lokalnych sklepów.
– Chodzi o to, żeby tworzyć rzeczy w swoim pokoju i wspierać ludzi, którzy pracują w swoim zaciszu swoich mieszkań i, żeby bojkotować to, co robią wielkie firmy – opowiada Radiu Lublin Marcelina. – Nie podoba mi się to, że na drugim końcu świata w jakiejś wielkiej fabryce, bez dostępu do światła dziennego, pracują dzieci. Wszystko po to, by przywieziono te ubrania do Lublina i żeby ktoś mógł kupić sobie spodnie za 19,99 złotych – dodaje.
– Te wszystkie fabryki już kilka lat temu pouciekały z Europy, Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Cała produkcja przeniosła się do krajów dalekiej Azji czy Afryki – podkreśla dr Agnieszka Demczuk z Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. – To są po prostu obozy pracy dla tych ludzi. Pracownicy bez żadnych standardów pracują po wiele godzin. Tak naprawdę w tych fabrykach nie liczy się pracownik, a sprzęt. Ważny jest zysk – dodaje.
Czy jedna osoba jest w stanie zmienić sposób w jaki działa ten rynek? – Myślę, że nie, ale jak parę lat temu przechodziłam na wegetarianizm, zastanawiałam się, czy ma to sens – odpowiada Marcelina. – W tym momencie widzę, że zaczęło się to robić coraz bardziej popularne. Te firmy, które kiedyś przygotowywały pasztety mięsne, w tej chwili robią sojowe. Może małymi kroczkami takie rzeczy są możliwe – dodaje.
– Z punktu ekonomicznego takie działanie nie ma większego sensu – podkreśla ekonomista prof. Marian Żukowski z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II w Lublinie. – Na pewno musi rosnąć świadomość społeczna. Takie gesty pojedynczych osób też są przydatne – dodaje.
Z danych kampanii Clean Clothes Polska wynika, że gdy płacimy w sklepie za koszulkę 59,90 złotych zarobek szwaczki wynosi 0,6% czyli 40 groszy.
MazA
Fot. Aleksandra Mazur