Mija 38 lat, odkąd w Polsce, a dokładnie w Świdniku i Lublinie, rozpoczęły się przemiany demokratyczne. O Lubelskim Lipcu, od którego wszystko się zaczęło opowiada Gość Radia Lublin dr Marcin Dąbrowski z Instytutu Pamięci Narodowej.
Przyczyna strajków była prozaiczna – podwyżka w bufetach zakładowych WSK Świdnik.
– Ówczesna rzeczywistość była prozaiczna. W końcówce lat ’70. był kryzys ekonomiczny i ogromne niedobory nękające nasze społeczeństwo, ludzie godzinami czekający w kolejkach po podstawowe artykuły – zaznacza Marcin Dąbrowski.
To „kamyczki’, które na Lubelszczyźnie ruszyły lawinę w całej Polsce?
– Zdecydowanie tak – przyznaje gość. – Potrzebny był impuls i sprawdzenie sytuacji. Protestujący robotnicy przedstawili swoje postulaty. Okazało się, że władza była gotowa do podjęcia rozmów. U nas odbyło się to na szczęście bezboleśnie, bezkrwawo i dzięki temu było łatwiej zacząć miesiąc później na Wybrzeżu.
Medal ma dwie strony. Z jednej władza, za którą stoi cały aparat z resortami siłowymi, a z drugiej strony robotnicy i ich liderzy. Pytaniem jest czy zdawali sobie sprawę z powagi chwili.
– Rządząca ekipa wtedy, w wyniku strajków, zakończyła swoją władzę. Ekipa Edwarda Gierka różniła się od innych tym, że Gierek, który doszedł do władzy w wyniku krwawego dramatu grudnia 1970 roku zadeklarował za jego rządu nie będzie się strzelać do robotników. Tak też się stało. Dotrzymał słowa – zauważa Dąbrowski. – W ’76 roku w Radomiu czy później w Ursusie ludzi bito, ale nie strzelano do nich. To znacząca różnica. Dzięki postawie władz polscy robotnicy nie wyszli na ulice, a pozostali w zakładach pracy pomni tego, co działo się kilkanaście lat wcześniej z ich kolegami. Był strach, więc stąd też wstrzemięźliwość w przedstawianiu postulatów. Dopiero później, gdy było wiadomo, że na Lubelszczyźnie wiele podstawowych spraw socjalnych, zakładowych, społecznych i lokalnych udało się wywalczyć, więc było łatwiej, ryzyko było mniejsze, gdy formułowano postulaty w Stoczni Gdańskiej.
Trudno wyobrazić sobie brak produktów w sklepach, jak również moc protestów. Kilkutysięczne zakłady pracy – WSK Świdnik, LZNS Lublin, puławskie Azoty, Agromet, FSC, kolejarze, Lubelska Fabryka Wag i inne w całym regionie.
– Te wielkie zakłady, to były „lokomotywy”, które napędzały cały mechanizm – wyjaśnia Marcin Dąbrowski. – Trzeba też pamiętać o dziesiątkach małych zakładów pracy w Kraśniku, Puławach i mniejszych miejscowościach, gdzie przerwanie pracy wymagało o wiele większej odwagi. Informacja o strajkach poszła w świat, bo kilka dni później pojawiły się informacje w zachodnich rozgłośniach – Radia Wolna Europa, zaczęli pojawiać się obserwujący dziennikarze. Informacje na miejscu były zbierane przez grupę młodych ludzi zaangażowanych w działalność opozycyjną, przekazywane do Warszawy, a stamtąd na Zachód. O dziwo Służba Bezpieczeństwa nie zablokowała tego kanału.
8 lipca mieliśmy rocznicę lubelskich strajków, po których poszła lawina w Lublinie i regionie. Wybrzeże było dopiero po miesiącu.
– Jednak nie można powiedzieć, że w kraju panował spokój – zaznacza gość. – Strajki cały czas się tliły, były pojedyncze, pojawiały się w różnych miejscach. W drugiej połowie sierpnia Stocznia Gdańska ogromny ruch strajkowy na Wybrzeżu i później w całym kraju. On zakończył się na przełomie sierpnia i września 1980 roku.
Porozumienia sierpniowe to słowo klucz, które urosły do rangi ogromnego wydarzenia i niewątpliwego sukcesu opozycji i Solidarności. Jednak wszyscy mówią o Wybrzeżu, a Lublin i Świdnik jest z boku.
– W Świdniku nastąpiły pierwsze porozumienia kończące strajk w WSK – 11 lipca – były to pierwsze w dziejach Polski Ludowej pisemne porozumienie między dyrekcją a strajkującą załogą. Sposoby rozwiązywanie konfliktu między władzą a społeczeństwem, który się pojawił testowano na Lubelszczyźnie. Pojawiła się komisja rządowa do rozwiązywania postulatów, później ten „wynalazek” zastosowano w negocjacjach w Stoczni Gdańskiej. Wydarzenia na Wybrzeżu miały większą skalę, więc trudno z nimi rywalizować. Na naszym podwórku działamy od kilkunastu lat, by małymi krokami wyedukować młodzież.
Możliwy byłby sierpień ’80 bez lubelskiego lipca?
– Moim zdaniem zdecydowanie nie – uważa Gość Radia Lublin dr Marcin Dąbrowski. – Tutaj na początku sierpnia przyjeżdżali działacze, by dowiadywać się jak tutaj robiono strajki. Później ci ludzie byli doradcami podczas strajków w Stoczni Gdańskiej. Zastosowane tu rozwiązania wykorzystywano w innych częściach kraju. Świadomość, że tutaj nie zastosowano siły, a władza jest gotowa do rozmawiania to łatwiej było przedstawić daleko idące postulaty.
Z gościem rozmawiał Wojciech Brakowiecki.
opr. KS
Fot. archiwum