Wczoraj (29.11) po południu podczas spaceru nieopodal domu dziadka, nad kanałem Wieprz-Krzna, nasza Słuchaczka natknęła się na bobra.
Zwierzę nie uciekało i wydawało się chore, dlatego postanowiła mu pomóc i zadzwoniła pod numer alarmowy 112. Stamtąd przekierowano ją na policję, dalej do urzędu gminy do osoby odpowiedzialnej za odławianie zwierząt. Gdy usłyszała, że urząd już nie pracuje i nazajutrz rano ktoś przyjedzie odłowić bobra, zbulwersowana takim podejściem postanowiła działać, by nie pozwolić zwierzęciu zamarznąć.
Chciała pomóc zwierzęciu
– Oceniłam, że bóbr nie stanowi dla mnie zagrożenia, więc narzuciłam na niego kurtkę i zabezpieczyłam w transporterze dla psa – mówi Ewa Rudzińska. – Dla bobra był ciasny, jednak to jedyna solidna rzecz, która umożliwiała zabezpieczenie zwierzaka. Gdy złapałam bobra dowiedziałam się, że pan z urzędu gminy jedzie po niego i „będzie wkrótce”. W tym czasie potwornie przemarzłam, więc wniosłam go pod dach. Gdy przyjechał urzędnik, dowiedziałam się, że lekarz który miał zająć się bobrem zasłabł i został zabrany przez pogotowie, a pan nie miał pomysłu co z nim zrobić. Byłam przekonana, że przyjechał, aby go zabrać, bo samodzielnie nie byłam w stanie zorganizować mu pomocy. Nikt kompetentny nie otworzył transportera i nie sprawdził zdrowia zwierzęcia. Bóbr był w ciężkim stanie, więc nie mógł czekać. Dodatkowo jeśli miał wściekliznę i był żywy to stanowił zagrożenie dla mnie i dziadka. Po wyjeździe pana z gminy próbowałam zorganizować transport, żeby dostarczyć go do weterynarza, ale zauważyłam stężenie pośmiertne. Wtedy odpuściłam.
Od urzędu do urzędu
– Najpierw skontaktowałem się z powiatowym lekarzem weterynarii, później z gminnym lekarzem, a następnie jeszcze raz z powiatowym – zaznacza Ryszard Grzywaczewski, pracownik urzędu gminy w Sosnowicy. – Lekarz powiatowy podjął decyzję, że przyjedzie, jednak zasłabł. Skontaktowałem się z innym lekarzem z powiatowego inspektoratu weterynarii. Pani próbowała zorganizować innego lekarza, jednak nie była w stanie tego zrobić i powiedziała, że zwierzę zostanie odebrane rano. Gmina nie mogła zrobić więcej.
Jak się zachować?
– Przyjeżdżam tu od lat. Dla mnie jest to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Chciałabym tu przyjeżdżać mając pewność, że nie zostanę znów zostawiona w takiej sytuacji – dodaje Ewa Rudzińska. – Zmieniły się standardy poschodzenia do zwierząt, a tutaj wciąż mamy XIX wiek.
– Trzeba być wrażliwym na zwierzęta chore. Nie wiadomo czy zwierzaka udałoby się uratować, ale służbom zabrakło szybkości działania – uważa Radosław Olszewski, kierownik ośrodka hodowli zwierząt w Poleskim Parku Narodowym. Jak podkreśla w mieście łatwiej o interwencje niż na wsi, gdzie problem spoczywa często na barkach jednej osoby z urzędu gminy, która ma ograniczone możliwości.
Rozwiązaniem mogłyby być gminne czy powiatowe „ekopatrole” interweniujące właśnie w takich sytuacjach. Dziś (30.11) rano przedstawiciele Powiatowego Inspektora Weterynarii z Parczewa, którzy przyjechali odłowić zwierzę, mogli już tylko zabrać truchło do utylizacji.
DoG / opr. KS
Fot. Ewa Rudzińska / nadesłane