Problem deficytowych i ginących zawodów coraz bardziej odczuwają mieszkańcy Białej Podlaskiej. Jako przykład można podać profesję kaletnika. W mieście działają tylko dwa zakłady kaletnicze.
Do Jana Korszenia (na zdjęciu), który zajmuje się tym od kilkudziesięciu lat przyjeżdżają klienci nie tylko z regionu, ale również z dużych miast takich jak Białystok czy Warszawa. – Miałem wielu uczniów, ale nikt nie pracuje w zawodzie. To trudne zajęcie, bo każda rzecz jest inna. – Zakład przejęła córka. Teraz jej pomagamy – dodaje żona pana Jana. – Często naprawiamy torebki, które kiedyś nosiły nasze babcie.
– To ciężki zawód. Współczesne torby czy plecaki nie są dobrej jakości – podkreśla Mariola Naumiuk, która od lat prowadzi kaletniczy zakład rodzinny w Białej Podlaskiej.
– Aktualnie jest wiele deficytowych zawodów. Dziś brakuje nawet fryzjerów, kucharzy i piekarzy – przyznaje Anna Rudowska-Śledź, dyrektor Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców w Białej Podlaskiej. – Kształcimy w tych zawodach w naszych szkołach rzemieślniczych, ale dzieci interesują się bardziej takimi profesjami jak mechanik czy stolarz. Teraz nie są poszukiwani magistrzy, ale fachowcy.
– Repasacja rajstop czy naprawa parasolek – kiedyś często korzystaliśmy z tego typu usług. Teraz już nikt ich nie świadczy – mówią bialczanie.
– W związku z zanikaniem profesji, my proponujemy naukę wybranych zawodów. To: tkacz, kowal, rymarz, kołodziej, kamieniarz, zdun, piekarz, cukiernik i wędliniarz – wymienia Karol Sudewicz, dyrektor Europejskiego Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Roskoszy. – Kształcimy młodzież z całej polski podczas kursów letnich.
Dodajmy, że pracownie ginących zawodów (poza centrum w Roskoszy) prowadzi też m.in. Gminny Ośrodek Kultury w gminie Biała Podlaska. Dzięki temu mieszkańcy regionu mogą obejrzeć w Hrudzie pracownię tkacką, za w Sitniku – pracownię koronkarstwa.
MaT / opr. MatA
Fot. Małgorzata Tymicka