Przy okazji jakiegoś innego komiksu Marka Millara wspominałem, że gdzie nie spojrzę, widzę raczej negatywne recenzje jego pisarskiej twórczości. Osobiście może nie jestem fanem, ale czyta mi się te blockbusterowe komiksowe produkcje z wielką przyjemnością. Nie inaczej jest z albumem Starlight: Gwiezdny blask. Duke McQueen powraca. Po raz kolejny Millar – tym razem z idealnie dobranym rysownikiem, Goranem Parlovem – powrzucał do jednego kotła kilka znanych nam przypraw i wyciągnął z nich maksimum smaku. Duke McQueen to taki Flash Gordon i podstarzały Bruce Wayne, który trafia do świata wykreowanego w głowie Moebiusa. Za młodu ocalił wszechświat przed tyranią, dziś zostały mu tylko wspomnienia. Ale pewnego dnia, przed jego chatą parkuje kosmiczny pojazd. Świat ponownie jest w niebezpieczeństwie. Duke, choć już po sześćdziesiątce, pakuje się w nieużywany od 40 lat strój, zabiera tabletki na cholesterol i rusza do akcji. Ten kosmiczny komiks przygodowy zawiera w sobie wszystko, czego wymaga się od komiksu akcji. Dodatkowym smaczkiem jest szata graficzna, w której Parlov wyraźnie daje do zrozumienia, że inspiruje się pracami Moebiusa. Wychodzi mu to znakomicie, dlatego też za kompletnie błędną decyzję uważam fakt umieszczenia na okładce tendencyjnej grafiki Johna Cassadaya. Powinien się na niej znaleźć stylizowany na Moebiusa rysunek Parlova, co oddałoby charakter całego albumu na jego reprezentatywnej stronie. Starlight to komiks lekki, przyjemny i świetnie narysowany. Podczas jego lektury proponuję wyłączyć sobie tryb wyłapywania zapożyczeń i dać się wciągnąć w galopującą akcję.
(Starlight: Gwiezdny blask. Duke McQueen powraca. Scenariusz: Mark Millar. Rysunki: Goran Parlov. Wydawca: Mucha Comics, 2018)
Dużo dzieje się także na łamach BBPO, czyli serii o przygodach koleżanek i kolegów Hellboya z Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Polska edycja tego komiksu dostała w mijającym roku strasznego przyspieszenia. Skutkiem tego do rąk czytelników trafił niedawno jej czwarty, niemal pięciuset stronicowy tom. Po takiej dawce paranormalnych przygód jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że jest to komiks lepszy od samego Hellboya. Mignola z Johnem Arcudim piszą bardzo sprawnie, pochylając się nad każdą z postaci, a jednocześnie w interesujący sposób ciągną główny wątek. Natomiast obsadzony w roli rysownika Guy Davis… czego on tu nie wyprawia! Mike Mignola stwierdził, że jest to artysta stworzony do rysowania potworów (a tych w BBPO pełno), a ja dorzucę do tego, że Davis swoimi wcześniejszymi dziełami pokazał, że jest znakomity w tworzeniu klimatu odpowiedniego dla horrorów. Szata graficzna tego komiksu jest przepiękna, a tempo, w jakim Davis rysuje te znakomite plansze – na pewno zabójcze. BBPO to przede wszystkim walka z tytułową plagą żab, ale nie tylko. Autorzy na łamy serii wprowadzają szereg mniejszych, bardzo efektownych historii, których zarysu fabularnego nie zdradzę. Na łamach tej serii niemal każda strona zaskakuje, więc zalecam czytanie bez zaznajamiania się z opisami.
(BBPO, tom 4: Plaga żab, tom 3. Scenariusz: Mike Mignola, John Arcudi. Rysunki: Guy Davis, Mike Mignola. Wydawca: Egmont Polska, 2018)
A na deser tym razem coś dla dzieci, ale również tych starszych. Wielki zły lis Benjamina Rennera to przezabawna opowieść o nieplanowanym macierzyństwie – lis ciamajda staje się mamą dla trójki kurczaków i niespecjalnie może sobie z tym poradzić. W dodatku nieopodal czai się naprawdę wielki i poważnie zły wilk, a prawdziwa kurza mama nie ustaje w poszukiwaniach swoich dzieciaków. Benjamin Renner szeregiem prostych rysunków opowiedział świetną historię, pełną humoru sytuacyjnego, zwrotów akcji i niosącą ciepłe przesłanie. Opowieść o ciamajdowatym lisie może przywodzić na myśl wiele dziecięcych produkcji, które rozgrywają się na farmie oraz w jej sąsiedztwie i które za bohaterów mają różnego rodzaju zwierzęta przydomowe. Ta jest jedną z najlepszych, jakie miałem okazję czytać i oglądać.
(Wielki zły lis. Autor: Benjamin Renner. Wydawca: kultura gniewu, 2018)