Niezależnie od tego czy to wznowienie czy nowość, komiks Daniela Clowesa zawsze wart jest uwagi, bo to autor z najwyższej półki. Nowością na rynku jest Wilson, wznowieniem – Ghost World. Oba albumy (wydane przez kulturę gniewu) zdobyły wiele laurów, spotkały się z życzliwym przyjęciem krytyki i publiki, jak również wylądowały na srebrnym ekranie. I tak Ghost World był debiutem na polu ekranizacji komiksowych w wykonaniu Scarlett Johansson, znanej obecnie z roli marvelowskiej Czarnej Wdowy, a w roli Wilsona wystąpił sam Woody Harrelson. Wilson to historia o irytującym, amerykańskim dupku, który wymierza zjadliwe ostrze krytyki w stronę społeczeństwa, a jednocześnie jest jego największą zakałą. Clowes w tym komiksie prowadzi fabułę przy pomocy jednoplanszowych epizodów, które zgrywają się ze sobą w podłą, podszytą żenadą i wstydliwym humorem, całość. Można odczytywać Wilsona jako próbę ukazania tego, jak wyglądałby żenujący sitcomowy humor w prawdziwym, pękającym od problemów, życiu. Jest to też komiks, w którym autor w swoim stylu włazi do głowy bohatera i wyciąga z niego to, co najgorsze, dając też odrobinę nadziei. Wilson to naprawdę znakomita lektura. A to, że Clowes w centrum swojego komiksowego świata stawia bohatera, znajduje odzwierciedlenie także w znacznie starszym od Wilsona Ghost World. Tak, jak w Wilsonie kamera właściwie cały czas podąża za głównym bohaterem, ukazując podziurawione momenty z jego życia, tak w Ghost World przestrzeni jest już nieco więcej. Głównym motywem przebijającym z albumu jest trudna przyjaźń dwóch dziewcząt, które parają się wieloma rzeczami, ale przede wszystkim nawiązywaniem relacji z innymi ludźmi lub dyskutowaniem na temat tych relacji. Clowes wrzuca je w wir bezkrwawych zdarzeń upstrzonych długimi analitycznymi dialogami niczym z filmów Quentina Tarantino. Wyszczekane dziewczyny również rzucają gromami w społeczeństwo, jednak w odróżnieniu od podstarzałego i zawieszonego w desperackiej rezygnacji Wilsona, mają do tego jakieś nastoletnie prawo. Ten komiks to niby historia jakich powstało wiele na temat dziewcząt stojących u progu dorosłości. A jednak zrealizowany jest w tak sugestywny i prawdziwy sposób, że nie można się od niego uwolnić.
Z hipsterskiego komiksu niezależnego przeskoczę teraz na podziemny ryneczek produkcji polskiej, gdzie fascynacji komiksu wciąż starają się promować to medium na łamach mikroprasy. AKT to zin z tradycjami, który w grudniu dobił właśnie do 20. numeru. Czytając go miałem wrażenie nagłego powrotu do przeszłości. Bo są tu i krótkie formy komiksowe, i trochę bieżącej publicystyki, i nieco wspomnieniowych tekstów. Są kontynuatorzy dawnych hitów i autorzy zupełnie nowych jakości. Numer stanowi pożegnanie ze zmarłą we wrześniu ubiegłego roku Szarlotą Pawel, twórczynią m.in. Kleksa. W związku z tym szereg autorów przygotował swoje interpretacje wykreowanych przez mistrzynię postaci. Spośród krótkich form najlepiej prezentuje się znakomity Krzysztof Otorowski, który operuje klasycznym frankofońskim układem kadrów i imponuje dynamiczną kreską. Wśród tekstów warto wraz z Dawidem Śmigielskim przyjrzeć się dziesięciu najlepszym historiom ze Spider-Manem, które ukazały się w erze wydawnictwa TM-Semic. Warto tym bardziej, że jak wieść niesie, już niebawem duża ilość klasycznych historii z tym bohaterem zostanie u nas elegancko wydana. Tu znacząco mrugam okiem i zalecam cierpliwość co najmniej do kwietnia. Gra więc na sentymencie ten AKT, ale również prezentuje ciekawych współczesnych autorów. Niewątpliwie przez wzgląd na swój oddolny charakter, jest to inicjatywa która może liczyć na moje dobre słowo.
I jeszcze w temacie klasyki i dobrych słów: w styczniu ukazał się w Polsce pierwszy tom zbiorczego wydania komiksu Daredevil (wyd. Egmont Polska) autorstwa, uwaga, Franka Millera. Charakterystyczną współczesną krechę autora uświadczymy jedynie na okładce tej publikacji. Wewnątrz – czysta klasyka, koniec lat 70. i naprawdę znakomite rysunki mistrza, który wkracza nimi na ścieżkę kariery. Zwracam uwagę na kreską, bo jest to komiks przede wszystkim do oglądania, choć i tekstowo powoli zaczyna się tutaj robić bardzo dobrze. Zbiór zawiera kilka kultowych zeszytów – w tym słynny fragment, w którym pewien reporter poznaje tajemnicę tożsamości głównego bohatera. Rzecz dla fanów archeologii. Do podziwiania i sprawdzania jak wiele Miller zaczerpnął od swoich mistrzów, a ile innowacji do systemu wprowadził.