Rynek komiksowy w Polsce puchnie. Ukazuje się mnóstwo nowości, wśród których znaleźć można rzeczy dobre i złe. Wśród tych tytułów i autorów co chwila wybijają się pewne nazwiska, które trzymają poziom. Dlaczego o tym wspominam? A, ponieważ w dzisiejszej audycji towarzyszy mi uczucie któregoś z kolei deja vu: bowiem, między innymi, chciałbym znowu wspomnieć o kolejnym komiksie Jeffa Lemire’a i ponownie zachęcić do lektury nowego zeszytu Piotra Nowackiego. Wiem, że ciągle o nich opowiadam, ale tak się składa, że ponownie zrobili rzeczy szczególne i nieco inne niż dotychczas.
Piotr Nowacki tym razem nie zadziałał samodzielnie, a w tercecie twórców publikujących pod szyldem Pokembry. Pierwszy zeszyt skierowanej do czytelników bez ograniczeń wiekowych serii Totalna masakra napisał Bysztor, narysował wspomniany Jaszczur, a pokolorował Łazur. Punktem wyjścia tego zabawnego zeszytu jest sytuacja, w której okazuje się, że Gagata jest głodna, a w lodówce jest pusto. Dla autorów staje się to punktem wyjścia do opisania pewnych zagadnień z dziedziny savoir-vivre’u. Jak zachować się przy stole, czego nie robić, a co robić oraz jak docenić gospodarza, który funduje nam posiłek – te wszystkie informacje, podane w przystępny, kolorowy i wesoły sposób znajdują się na łamach Totalnej masakry. To pomysłowo zrealizowana rzecz, którą będę śledził.
Wspomniany na początku Jeff Lemire, którego autorskie Royal City chwaliłem kilka tygodni temu, tym razem powraca do swojej superbohaterskiej serii Czarny Młot, prezentując historię ją uzupełniającą. Jej tytuł to Doktor Star i królestwo straconej przyszłości (wyd. Egmont Polska). I jest to ten Lemire, który mniej mnie urzeka. Bo choć historia relacji ojca i syna, relacji bardzo trudnej i owiniętej płaszczykiem wojennym, superbohaterskim i wręcz międzyplanetarnym, jest tu zarysowana w sposób bardzo konsekwentny i wzruszający, to jednak powracające co chwila wrażenie „gdzieś to już widziałem” nieco mnie przytłoczyło. Być może zmęczony już jestem ukazywaniem klasyki w nowym świetle, emocjonalnym uczłowieczaniem superludzi i przepisywaniem historii komiksu od nowa. A być może jest to po prostu przyzwoity komiks, jakich wiele.
Wracając do tematu dzieł autorskich – pierwszy tom zbiorczego wydania serii Goon (wyd. Non Stop Comics) umieściłem w dziesiątce najlepszych serii 2018 roku. I dopiero dziś jest chwila, by zająć się nim szerzej. Otóż, jest to seria, do której polscy wydawcy podchodzą już po raz drugi – mam nadzieję, że tym razem szczęśliwy. Goon opowiada o prawej ręce gangstera Labrazzia, Zbirze, który wraz ze swoim kompanem Franky’m próbuje odeprzeć hordy zombich na Ulicy Samotnej. To taki śmieszkowy Hellboy, który zresztą pojawia się na łamach tego albumu. Autentyczne historie grozy mieszają się tu z akcjami rodem z filmów Tromy, świetnie rozpisane dialogi – z rzadka, ale jednak – nawiązują do Monty Pythona, a Rybi Pete i jednooki buc z kosmosu to tylko dwie z galerii niesamowitych postaci drugiego planu. Autorski pomysł Erica Powella zawiera mnóstwo smaczków, począwszy od elokwentnie samokrytycznych wstępów, poprzez rzadkie ale konkretne zabawy formą, po najważniejsze: czystą, nieskrępowaną konwenansami rozrywkę, w której albo jest bardzo dobrze, albo tak źle, że aż dobrze. Dla koneserów gatunku będzie to niesamowita podróż.
A na koniec dzisiejszej przejażdżki po komiksowych nowościach – coś, o czym trzeba wspomnieć. Trzeci tom Binio Billa, zatytułowany Binio Bill i 100 karabinów (wyd. kultura gniewu), który – poza tytułową historią – daje sentymentalnym fanom polskiego komiksu opowieść Śladami Kida Walkera. Pierwotnie opublikowane w Świecie Młodych w 1981 i 1986 roku komiksy Jerzego Wróblewskiego to elegancko odrestaurowana klasyka, którą ponownie można zarażać młodocianych czytelników komiksu. Ale nie tylko do dzieciaków skierowany jest ten album. Jak również nie tylko do czytelników w wieku 40+. To po prostu klasyczna, świetnie skomponowana opowieść o kowboju z polskim rodowodem, pielęgnującym prawo na dzikim zachodzie. Humor, elegancka kreska, zwroty akcji lepsze niż w Lucky Luke’u… czego chcieć więcej? Mówiłem to już co najmniej trzykrotnie, powtórzę raz jeszcze: to wspaniale, że Jerzy Wróblewski doczekał się takiego pomnika. Stawiany jest powoli, ale z precyzją.