W czternastu krajach Unii Europejskiej mogło się znaleźć mięso z polskiej rzeźni – materiał o tym wyemitowała jedna z telewizji. Wiadomo, że ubój był wykonywany bez nadzoru weterynarza. Stwierdzono, że krowy były chore.
– „Chora krowa” nie jest dobrym pojęciem w tym przypadku ze względu na to, że z przepisów wynika, że zwierzę chore nie nadaje się całkowicie do uboju. Tutaj możemy mówić o zwierzętach, na których przeprowadzono w nieprawidłowy sposób ubój z konieczności – mówił gość porannej rozmowy w Radiu Lublin, Lubelski Wojewódzki Lekarz Weterynarii Paweł Piotrowski: – Ten ubój z konieczności dotyczy różnych aspektów zwierzęcia. Zazwyczaj wiąże się z tym, że zwierzę nie nadaje się do przewozu i taki ubój powinien być dokonany na miejscu, następnie mięso powinno być przewiezione do zakładu.
Na alarm biją Francuzi, bo do nich prawdopodobnie trafiło ok. 700 kg mięsa z Polski. Również Słowacy są zaniepokojeni, bo część z mięsa tam wyeksportowanego mogło trafić do stołówek szkolnych. Najprawdopodobniej wyeksportowane zostały 3 tony tego mięsa.
– Można powiedzieć, że to mięso pochodziło z ok. 15 sztuk. To promil w skali wymiany wewnątrzunijnej – mówił Paweł Piotrowski: – Niestety, takie sytuacje się zdarzają. Są też przez nas wyłapywane. Akurat w tym konkretnym przypadku, który jest dość mocno rozdmuchiwany, ktoś nas uprzedził. Trzeba zauważyć, że ubój był dokonywany poza godzinami pracy inspekcji weterynaryjnej. Być może są też jakieś uchybienia wśród tych lekarzy, którzy bezpośrednio sprawowali nadzór, ale trzeba podkreślić, że problem leży bardziej nie po stronie nadzoru, a po stronie tzw. zmowy między rolnikiem, pośrednikiem i rzeźnikiem. W tym przypadku, jeśli na którymś z etapów załadunku, przewozu tego zwierzęcia i uboju w rzeźni, będą chcieli oszukać, ten ubój może zostać przeprowadzony, a my możemy się zorientować po fakcie. Najważniejsza jest kwestia uczciwości informacji, które uzyskujemy od przewoźników, rolników i osób prowadzących zakłady.
– Największe natężenie kontroli jest na etapie uboju zwierzęcia – zaznaczył Paweł Piotrowski: – Zwierzę poddawane jest badaniu przedubojowemu, kontrolowane są dokumenty z transportu zwierzęcia, następnie jest badanie poubojowe. Później mięso w postaci półtusz bądź ćwierćtusz jest znakowane przez lekarza weterynarii. Takie mięso może już bez problemów funkcjonować na rynku. Jeżeli tego etapu zabraknie, mięso jest trudniejsze do wychwycenia, ponieważ w zakładach rozbiorczych i przetwórstwa nie ma w takim zakresie kontroli inspekcji weterynaryjnej, ponieważ ona, w zależności od wielkości zakładu, dostosowuje swój harmonogram kontroli. Są takie momenty, w których nieuczciwy przedsiębiorca może takie mięso nam przecisnąć.
Zapytany o to, czy nawet z największych zakładów mięsnych możemy kupić mięso niewiadomego pochodzenia, Paweł Piotrowski odpowiedział, że zazwyczaj jest to praktycznie niemożliwe: – Największe zakłady przetwórcze dużo eksportują i mają dużo do stracenia, więc myślę, że jeżeli taki proceder występuje w jakiejś szczątkowej postaci, to tylko wśród mało znaczących zakładów.
Lubelski Wojewódzki Lekarz Weterynarii podkreślił, że konsument polskiej wołowiny nie ma się czego obawiać: – To jest marginalna sprawa. Pamiętajmy o tym, że niewłaściwie pozyskana wołowina to promile.
A czy straci na tym renoma polskiej wołowiny? – Myślę, że może na tym komuś zależy, ale w mojej ocenie do tej pory duży eksport wołowiny do Turcji czy Izraela wskazywał na to, że chętnie brali polską wołowinę – zaznaczył Paweł Piotrowski.
– Takie sprawy zdarzają się co jakiś czas. W województwie lubelskim też wykryliśmy szczątkowy proceder i skierowaliśmy sprawę do prokuratury. To jest związane z uczciwością grup społecznych, które mogą na jakimś etapie trochę więcej zarobić na zwierzęciu. To się niestety opłaca. Jeżeli nie było leczenia antybiotykowego, środków sterydowych, to ta krowa jest w pełni wartościowa. Trzeba ją tylko humanitarnie ubić – jeśli możemy mówić o uboju humanitarnym. Myślę, że byłoby to nieuczciwe, gdyby renoma polskiej wołowiny straciła – dodał Paweł Piotrowski.
WB (opr. DySzcz)
Fot. DySzcz