10 tysięcy złotych za milczenie i ukrycie dowodów zdrady – tyle zażądał od 37-latka z powiatu pruszkowskiego fałszywy detektyw. Okazało się jednak, że pokrzywdzony jest… kawalerem.
Zdarzenie na policję zgłosił pokrzywdzony. Z jego relacji wynikało, że na portalu randkowym nawiązał kontakt z osobą posługującą się nickiem „Ania”. Jej mąż miał przebywać za granicą, kobieta szukała towarzystwa. Para postanowiła się spotkać. 37-latek przyjechał na umówioną randkę do Lublina, ale kobieta się nie pojawiła. Zamiast Ani kilka dni później do mieszkania 37-latka przyszedł nieznajomy. Twierdził, że jest prywatnym detektywem wynajętym przez męża kobiety. 47-latek sugerował, że ma dowody świadczące o zażyłych kontaktach między mężczyzną, a żoną jego klienta. Oszust zagroził, że dowody zdrady pokaże również żonie pokrzywdzonego. 37-latek podczas rozmowy zorientował się, że mężczyzna kłamie. Nie miał nic do ukrycia i nie miał żony. By nie wzbudzać w nieznajomym podejrzeń poprosił o czas na zebranie gotówki. Oszust jednak zamiast oczekiwanych 10 tysięcy złotych zobaczył policjantów. Mężczyzna został zatrzymany. Jak tłumaczył funkcjonariuszom, sam zarejestrował się na portalu pod nickiem „Anna”. Podejrzany już usłyszał zarzut. Grozi mu do 3 lat więzienia.
ZAlew / opr. PaW
Fot. KWP Lublin