Przemoc najbardziej się „klika”. Medioznawcy o współczesnych odbiorcach

texting 1490691 960 720

Medioznawcy są zgodni – przemoc jest nieodzownym tematem w przekazie publicznym, zarówno kiedyś, jak i współcześnie. Jest ona też tematem dyskusji, która toczy się w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Wszystko za sprawą odbywającej się tam Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Współczesne Media 11. Przemoc w mediach”.

– Można powiedzieć, że przemoc jest atrakcyjnym towarem – podkreśla dr hab. Marek Kochan z Uniwersytetu SWPS w Warszawie. – Media szukają oglądalności, klikalności, słuchalności i kiedy odbiorca widzi treści, które są powiązane z przemocą lub jej dotyczą, może być nimi zainteresowany. Stąd szukają takich tematów. Dobrym przykładem są tabloidy, które bardzo często publikują treści i zdjęcia dotyczące przemocy. Działają tak właśnie dlatego, że to podnosi im czytelnictwo. Gdyby tak nie było, to by tego nie robiły – dodaje.

Zdaniem Agaty Fijuth-Dudek z UMCS, nasza skłonność do śledzenia sensacyjnych doniesień jest uzasadniona ewolucyjnie. – Mózg zapamiętuje to, co sensacyjne – mówi w rozmowie z Radiem Lublin. – Poza tym lubimy kontrolować własną agresywność poprzez oglądanie agresywności innych. To jest taka funkcja kontrolna naszych własnych emocji, ale też lubimy być empatyczni. Bardzo ciekawe jest to, że ośrodki empatii i agresji w mózgu człowieka leżą bardzo blisko siebie. Być może ten koktajl naszych potrzeb jest odzwierciedleniem tego, czego naprawdę biologicznie wręcz potrzebujemy – dodaje.

Jednak hasło „przemoc w mediach” można rozpatrywać w dwojaki sposób. To nie tylko sensacyjne informacje, ale też nienawiść stosowana przez użytkowników mediów społecznościowych. Coraz częściej na tapecie znajduje się określenie „hejt”. Początkowo były to obraźliwe wypowiedzi w sieci. – Dzisiaj to pojęcie jest rozumiane o wiele szerzej – podkreśla współorganizator konferencji dr Danuta Kępa-Figura z UMCS. – Można hejtować wszystko: wygląd, zachowanie, czyjeś preferencje. Czy każda krytyka jest hejtem? Dochodzi do redefinicji słowa, ponieważ hejt staje się etykietką bardzo pojemną i teraz każdą wypowiedź mogę określić tym mianem, jeżeli mi się ona nie podoba. Hejt to jest to, co jest niezgodne z tym, jak myślę. Jeżeli ktoś nie mówi tak, jakbym chciała, to znaczy, że on hejtuje – dodaje.

– Coś bardzo ważnego zmieniło się w mediach – zauważa dr hab. Kochan. – Kiedyś istniał podział na nadawcę i odbiorcę. Nadawcą była gazeta, telewizja czy radio, a odbiorcą ten, do kogo te treści były kierowane. Teraz jesteśmy w sytuacji, gdy wszyscy jesteśmy nadawcami i odbiorcami jednocześnie.  Kiedyś nadawca musiał przestrzegać pewnych przepisów. W tej chwili taka odpowiedzialność teoretycznie powinna dotyczyć wszystkich, ale w praktyce bywa kłopot z jej egzekwowaniem. Poza tym ludzie wybierają treści nie tylko prawdziwe czy te pogłębiające ich wiedzę o świecie, ale często również te potwierdzające ich wizję świata. Dziś dużo ludzi żyje w bańkach informacyjnych. Nie starają dowiedzieć się, jak jest naprawdę, szukając informacji w różnych mediach. Raczej dobierają sobie te media, które potwierdzają ich wizję świata. W szczególności umożliwiają to media społecznościowe, ponieważ profilują treści. Jeżeli ktoś ma konto na Facebooku i zajmie jakieś stanowisko, potem portal będzie sam go w tę bańkę wpychał. To jest pewna pułapka. Jeśli ktoś nie korzysta z wielu mediów, jest skazany na to, że będzie mógł ocenić rzeczywistość  tylko selektywnie – dodaje.

Jak w takim razie reagować na takie tendencje? – Warto mówić o problemach i szukać rozwiązań, które zmniejszyłyby dolegliwość sytuacji komunikowania, w której jesteśmy – podkreśla dr Kochan. – Mam jednak wiarę w rozsądek ludzi. Może jest to taka choroba wieku dziecięcego Internetu i może wymagane jest kilka dekad, żeby oswoić to zjawisko – dodaje.

Konferencja na Wydziale Politologii UMCS potrwa do jutra (10.05).

KosI / opr. PaW

Fot. pixabay.com

Exit mobile version