6 czerwca swoje 35-lecie obchodziła gra Tetris. Wszyscy ją znają. Dzisiaj gramy w Tetrisa na telefonach. Kiedyś graliśmy w Tetrisa na komputerach, jeszcze wcześniej na konsolach, gameboyach… Ot, prosta gierka ze spadającymi klockami, które trzeba należycie umiejscowić. Prosta i wciągająca. Ponoć jeden z kierowników Moskiewskiego Instytutu Psychologii, który pokochał tę grę miłością prawdziwą, rozdał Tetrisa swoim pracownikom w celach rozprężających, lecz kilka dni później musiał tej gry zakazać, bo nikt już nie pracował efektywnie. Prosta sprawa. Tej przyjemności doświadczyły już pokolenia. Ale jaka skrywa się za nią historia? Można to oczywiście sprawdzić w Internecie, ale polecałbym raczej lekturę komiksu Boxa Browna. Jego okładka mówi wszystko: są spadające z kosmosu klocki, jest na tychże klockach umiejscowiony napis Tetris (wyd. Marginesy), jest dopisek „ludzie i gry” i jest siedzący przed kompem programista. Tym programistą jest Aleksiej Pażytnow, który w 1984 roku w zupełnie przypadkowych okolicznościach, bo podczas pracy nad oprogramowaniem dla radzieckiego rządu, stworzył grę, która w krótkim czasie zahipnotyzowała świat. I choć Aleksiej w krytycznym momencie, kiedy Tetris zarabiał już na całym świecie miliardy dolarów, a on nie miał z tego nic, z uśmiechem poklepał swojego najbliższego współpracownika po ramieniu, mówiąc na luzie, że przynajmniej zrobili fajną gierkę, to jednak jego historia ma solidny happy end. A poza tym jest historią, którą na ekrany kin mógłby spokojnie zaadaptować David Fincher. Albo Martin Scorsese. Oczywiście pod warunkiem, że czerpaliby garściami z formy zaproponowanej przez Boxa Browna. Nie jest to komiks narysowany tak, że obrazy z niego pochodzące będą nam się śniły po nocach. Ale jest to komiks narysowany odpowiednio do tematyki i ściśle współgrający z tekstem. Tetris Boxa Browna to wciągający i niezbędny rarytas zarówno dla miłośników gier, jak i dla fanów soczystych historii przemycanych z użyciem medium komiksowego.
Po raz trzeci wracamy do Grass Kings (wyd. Non Stop Comics), czyli Królestwa Traw. Po raz trzeci i ostatni, bo miniseria scenarzysty Matta Kindta, rysownika Tylera Jenkinsa oraz kolorystki Hilary Jenkins właśnie na trzecim tomie się kończy. Omawiając dwa pierwsze odcinki, moje odczucia wobec tego komiksu narastały – od dość obojętnego zaciekawienia, poprzez nagły efekt wow!, aż po… no właśnie. Aż po konstatację, że oto powstała seria, która, choć początkowo podatna na porównania do innych dzieł, okazała się być oryginalna i od wszystkich tych porównań daleka. Seria, która wygrywa świetnie napisanymi postaciami i elegancką, niepodrabialną akwarelką. Komiks, z którym można się zaprzyjaźnić. I z którym ciężko się rozstać. Dlatego dobrze, że wydrukowano dużo egzemplarzy. Każdy może się z nim skumplować, przynajmniej do momentu wyczerpania nakładu. W trzecim tomie wszystkie wątki się splatają i cała zagadka się wyjaśnia. Tak, tożsamość mordercy zostaje ujawniona. Kilka innych spraw również. Ale nie wszystkie. Autorzy ustami swych bohaterów odmawiają nam poznania odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale może udzielili ich na łamach któregoś z piętnastu rozdziałów Królestwa Traw? Polecam sprawdzić, bo to całkiem niebanalnie zrealizowana fabuła.
A na rynku pojawiła się także nowa produkcja duetu Ed Brubaker/ Sean Phillips. Tym razem chodzi o serię Criminal (wyd. Mucha Comics), czyli jedną z pierwszych w trwającej po dziś dzień twórczej ekspansji dynamicznego tandemu. Criminal to dwie historie o kryminalistach. Pierwsza traktuje o pozornie idealnym napadzie, druga – również osadzona w świecie złodziejaszków – o braterskiej zemście. Wspólnym mianownikiem dla tych opowieści są te same miejsca – bar, zaułki i ulice – oraz przewijające się na drugim planie postaci. Kolorowy noir Brubakera i Phillipsa to takie Sin City z pogłębionymi charakterami i bardziej skomplikowaną intrygą. Realistyczne rysunki Phillipsa pasują idealnie do opowieści o twardzielach z rozterkami, pakujących się w nawarstwiające się kłopoty. A krwiste narracje i dialogi Brubakera to jedne z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek spotkały komiks kryminalny. Żeby jednak nie było za wesoło, ten idealny komiks posiada też pewien feler: kompletnie nieinteresujący projekt graficzny albumu i beznadziejną okładkę. W samych materiałach dodatkowych jest mnóstwo ilustracji, które idealnie nadawałyby się na reprezentatywną stronę tego znakomitego albumu.
A na deser nowy Kajko i Kokosz, zatytułowany Królewska konna (wyd. Egmont Polska). To pierwszy pełnometrażowy album z tymi bohaterami od śmierci Janusza Christy w 2008 roku. Wcześniej powstały dwie antologie prac różnych twórców. Królewska konna to efekt wyeliminowania najsłabszych ogniw i pozostawienia w grze najlepszych zawodników, skutkiem czego za scenariusz odpowiedzialny jest Maciej Kur, za rysunki Sławomir Kiełbus, a za kolory Piotr Bednarczyk. No i jest moc! Nowe przygody Kajka i Kokosza to komiks przepełniony humorem, narysowany dynamicznie i naładowany odniesieniami do dzieł Janusza Christy. Bawiłem się tak, jakbym był o 30 lat młodszy. Sądzę, że współczesne dzieciaki będą bawić się równie dobrze, a 40-letni malkontenci zostaną pozytywnie zaskoczeni.