09.08.2019 „Halo komiks”

09.08

W kategorii „zaskoczenie” daję Falom (wyd. Marginesy) autorstwa AJ Dungo 10/10. Będę szczery, tematyka surfingowa jest mi tak obca, jak strój króla Walii. W dodatku nie mam i nie miałem jakichkolwiek ciągot poznawczych w tej dziedzinie. Tymczasem Fale wzięły mnie z półobrotu. Bo surfingową terminologię i historyczne dla tego sportu postaci Dungo podał na tacy w towarzystwie niezwykle emocjonującego wątku walki jego ukochanej z rakiem. To komiks oparty na faktach. Szczery do bólu. Z gigantycznym ładunkiem uczuć towarzyszących zmaganiom ze śmiertelną chorobą zawartym w odpowiednio ufalowanych planszach i kadrach. Ten komiks to subtelna i wyważona realizacja najświętszej obietnicy. Pomnik jednej z osób, którym pomniki powinno się stawiać. Poryczałem się na nim dwa razy. 10 groszy od każdego sprzedanego egzemplarza Fal zostanie przekazane na dalsze badania nad leczeniem raka.To ważna sprawa.

Nie wszystkim spodoba się to, co z Johnem Constantine na łamach serii Hellblazer (wyd. Egmont Polska) zrobił Brian Azzarello. Drugi tom opowieści pisanych przez amerykańskiego scenarzystę powinien wstrząsnąć tymi, którzy angielskiego maga lub magicznego Anglika znali dotychczas z obyczajowych historii osadzonych w realiach Liverpoolu i Londynu. Ale tym, którzy nie znali w ogóle, powinien błędnie ustawić optykę postrzegania tej postaci. Bo co innego kiedy dochodzimy do gwałtu, jaki na postaci dokonał Azzarello, po 150 numerach serii, a co innego jeśli wskakujemy w sam środek opowieści bez znajomości kontekstu. Azzarello momentami męczy one-linerami, niepotrzebnie wydłuża sceny i wrzuca do kotła zbyt dużo składników, ale ostatecznie zapewnia satysfakcję. Okazuje się, że składniki dobrze się razem przeżarły, przez co męczące one-linery można wybaczyć. Po lekturze jestem zadowolony, ale czytam tę serię od lat w oryginale. Nowym czytelnikom nie polecam wchodzenia w serial od momentu rządów Azzarello. To jak skok na główkę do pustego basenu. Wystarczy przed nim przygotować się nieco, czytając tomy pisane przez Gartha Ennisa lub Jamiego Delano. Tego pierwszego polski wydawca zapowiada w trzech kolejnych tomach. O tym drugim – milczy.

Jeff Lemire znowu na naszym rynku. Nie można się od tego gościa odpędzić! Przez wielu został okrzyknięty geniuszem, lecz tak naprawdę jest po prostu sprytnym i ambitnym scenarzystą. Podkręconym Markiem Millarem, produkującym porównywalną ilość produktów. Bo tak jak Millar sięga po banalne i ograne pomysły i grając na sentymencie robi z nich serie, tak Lemire bierze na tapetę niebanalne i mało ograne idee, które sprawiają wrażenie świeżych. Zrealizowana wspólnie z Andrea Sorrentino historia Gideon Falls to legenda miejska o czarnej stodole. Czarna stodoła nie jest najnowszym krzykiem mody w architekturze ani nazwą popularnej na Mazurach knajpy. To nieziemska budowla, która pojawia się przed oczami wybranych i której historia utaplana jest w tajemnicy i krwi. Opowieść Lemire’a rozgrywa się w małej mieścinie Gideon Falls i splata ze sobą losy kilku postaci, którzy doświadczając obecności czarnej stodoły zostali powkładani przez społeczeństwo do odpowiednich szufladek.  Bardzo fajnie to wszystko się zaczyna. Lemire z werwą kreśli losy zesłanego na prowincję księdza, który od pierwszych chwil nowej posługi musi zmagać się z ostatecznymi problemami, oraz żyjącego w kryjówce zwolennika teorii konspiracji, który desperacko próbuje podzielić się z kimś nieprawdopodobną wiedzą, jaką dysponuje. Sorrentino operuje nieinwazyjnym stylem zdjęciowym. Są plansze, które swoją kompozycją robią spore wrażenie. Czarna stodoła to pierwszy tom serii Gideon Falls i muszę przyznać, że jest to seria z perspektywami. Będę śledził i sprawdzał, czy Jeff Lemire nie opuścił poprzeczki.

Exit mobile version