Dzisiejsze omówienie komiksów rozpocznę od szóstego tomu Punishera Max (wyd. Egmont Polska), który jest zarazem pierwszym albumem postennisowskim. Zamiast Gartha Ennisa za scenariusze zamieszczonych tutaj historii odpowiadają Gregg Hurwitz, Duane Swierczynski oraz Victor Gischler. Nie ma co ukrywać: choć wszyscy panowie nie osiągają poziomu Ennisa, to jednak czują postać Punishera, tworząc kawałki, które w przyjemny dla oka, acz pozbawiony fajerwerków sposób kontynuują mściwy marsz niezniszczalnego Franka. Jakkolwiek pierwsi dwaj scenarzyści popadają w powtarzalność, to zdarza im się wkładać w usta bohaterów naprawdę niezłe kwestie. Trochę inną kategorię stanowi Gischler, który uciekł od sztampy i nad którym chciałbym zatrzymać się nieco dłużej. Napisana przez niego opowiesć zatytułowana Witajcie na Bayou to gratka dla wielbicieli filmów o wieśniakach mutantach w stylu takich seriali jak Droga bez powrotu czy Wzgórza mają oczy, choć zamiast tych obrazów scenarzysta woli powoływać się na klasyczne Uwolnienie Johna Boormana z Burtem Reynoldsem i Johnem Voightem. W tym filmie męska wyprawa czwórki bohaterów na łono natury zamienia się w walkę o przetrwanie ze zgrają okolicznych mieszkańców. Witajcie na Bayou, choć otwarcie cytuje film Boormana, bliższe jest jednak późniejszym krwawym opowiastkom, w których grupa beztroskiej młodzieży wskutek przypadku trafia w podejrzane rejony, gdzie rządzą zdeformowani ludzie w spodniach na szelkach. Wiadomo jak takie historie się kończą. Ta z Punisherem ma oczywiście zupełnie inny finał. Bo Gischler daje młodzieży prawdziwego obrońcę. Myśliwi stają się zwierzyną. Zupełnie jakby scenarzysta chciał rozprawić się z tym współczesnym, głupkowatym i schematycznym podejściem do tego rodzaju produkcji, i jednocześnie… powrócić do klasyki w rodzaju Uwolnienia.
A tymczasem piątego tomu, zatytułowanego Inwazja, doczekała się seria, o której już kiedyś wspominałem: Outcast: Opętanie (wyd. Mucha Comics) Roberta Kirkmana i Paula Azacety. Co słychać u Kyle’a Barnesa? Można powiedzieć, że jest lepiej. Na tym etapie opowieści siły dobra zaczynają delikatnie przeważać nad mocami mroku i ciemności. Organizują się, znajdują sobie bezpieczne miejsce i wydaje się, że są poza zasięgiem macek zła. Przypomnę, że zło w Opętaniu w pierwszym tomie zostało zasygnalizowane jako walka z demonami i egzorcyzmy pełną gębą. Przy tomie piątym pewne sprawy się wyklarowały i wygląda to już nieco inaczej, ale o tym akurat wspominał nie będę. Warto przekonać się samemu. Nawet mimo faktu, że Kirkman zaczyna powtarzać tu siebie samego z innych swoich flagowych, trwających bardzo długo, komiksowych i filmowych seriali. A może to po prostu jego znak rozpoznawczy? To kwestia do dyskusji, natomiast bezdyskusyjnie rewelacyjna jest warstwa graficzna tego komiksu. Paul Azaceta radzi sobie za pomocą kilku kresek. Rozumie czerń. Czuje przestrzeń na planszy. Prowadzi swoich bohaterów tak, że zawsze wiadomo kto jest kim. Nie wiem na ile jest to zamysł rysownika, a na ile scenarzysty bądź wspólny, ale rewelacyjne są małe kadry umiejscowione w większych. Wykorzystywane nie tyle po to, by zaakcentować jakiś fragment danego obrazka, co raczej po to, by coś dopowiedzieć bądź doprecyzować emocje. Opętanie, choć trąci banałem na płaszczyźnie scenariusza, to jednak wygrywa grafiką. Jest w nim duża doza rysunkowej pomysłowości oraz tekstowej powtarzalności. Rzemieślnicza pierwsza klasa.
A na deser: bardzo ważny dodruk. Zanim Frank Miller zaczął tworzyć dziwne rzeczy i powracać do postaci, do których być może powracać nie powinien, stworzył chyba jeden z najbardziej działających na wyobraźnię albumów w historii komiksu. Oparty na kontraście czerni i bieli, gubiący kreski, beztrosko operujący plamami czerni, genialny noir osadzony w Mieście Grzechu. W tej edycji komiks prezentowany jest jako Trudne pożegnanie, lecz w oryginale było to po prostu Sin City (wyd. Egmont Polska). Historia mającego problemy z głową osiłka Marva, który spotyka miłość swojego życia, a kiedy ta ginie u jego boku, wyrusza na poszukiwanie tych, którzy są za to odpowiedzialni. Uczta dla oka, maksymalna ilość znakomicie zrealizowanych scen, wciąż świetny scenariusz i mnóstwo rozwiązań formalnych na których można dziś uczyć komiksu. Śmiem twierdzić, że Frank Miller, artysta odpowiedzialny za wiele kamieni milowych w historii gatunku, nigdy wcześniej i nigdy później nie był tak doskonały, jak właśnie w Sin City i następujących po nim albumach: Damulka warta grzechu, Ten żółty drań czy Krwawa jatka. Warto przypomnieć, że album ten został przeniesiony przez Millera i Roberta Rodrigueza, kadr w kadr, na ekrany kinowe. Rolę Marva zagrał tu Mickey Rourke, a film spotkał się z żywiołową reakcją publiczności. No więc powiem tak: komiks jest jeszcze lepszy!