Czterdzieści osiem osób zatruło się po wizycie w stołówce Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach. Chorzy mieli gorączkę, biegunkę i wymioty. Byli to między innymi uczestnicy szkolenia, które zorganizowano w ubiegłym tygodniu na terenie placówki.
Stołówkę prowadzoną przez zewnętrzną firmę tymczasowo zamknięto, a część zatrutych osób musiała być hospitalizowana.
Sprawą zajmuje się puławski sanepid. Wiadomo, że przyczyną zatrucia był norowirus, tłumaczy dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Puławach lek. wet. Piotr Pietura:
– Podejrzewamy, że mogło to wynikać z zanieczyszczenia, czy to jakiś warzyw czy owoców – prawdopodobnie warzyw, które być może były zanieczyszczone norowirusem, bądź niedokładne ich wymycie prawdopodobnie spowodowało tą całą sytuację. Ona jest o tyle skomplikowana, że dotyczyła głównie lekarzy weterynarii, którzy mają kontakt z żywnością. Są pracownikami etatowymi w inspektoratach weterynarii, więc nadzorują żywność pochodzenia zwierzęcego, co ma istotne znaczenie w zakresie ograniczenia rozpowszechniania się tego zatrucia. Podjęliśmy działania zmierzające do poinformowania niezwłocznie powiatowych inspektorów sanitarnych, na terenie których lekarze pracują, w celu objęcia ich nadzorem epidemiologicznym, by nie doszło do kolejnych ognisk w Polsce.
– Sytuacja ta nie ma jednak związku z bieżącą działalnością placówki, a z naszej strony zrobiliśmy wszystko, by pomóc potrzebującym osobom – zapewnia dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach prof. Krzysztof Niemczuk. – Przede wszystkim zaczęliśmy pomagać osobom, które wykazywały objawy kliniczne. W międzyczasie poinformowałem policję, ponieważ zdawałem sobie z tego sprawę, że może to być związane z działalnością naszego zewnętrznego kontrahenta, w celu zabezpieczenia pomieszczeń. Równolegle wykonałem telefon alarmowy do powiatowej stacji sanepidu z prośbą o natychmiastowe rozpoczęcie działań. Przede wszystkim także udzielaliśmy pomocy wstępnej, na prośbę służb medycznych – grupowaliśmy uczestników naszego szkolenia, biorąc pod uwagę ich stan kliniczny.
– W puławskim szpitalu zostało hospitalizowanych 10 osób – mówi specjalista ds epidemiologii Joanna Stempkowska. – To były duże wymioty i biegunka. Pacjenci praktycznie byli odwodnieni. Gdy do nas trafili, konieczne było przetaczanie płynów. Byli bardzo osłabieni. W zasadzie konieczna była pomoc nawet przy przekręcaniu się na łóżku, przy wstawaniu. Osoby te zostały umieszczone w salach chorych na stronie internistycznej SOR-u. Musieliśmy zmienić trochę organizację pracy całego SOR-u, by oddzielić tych pacjentów od innych pacjentów, którzy będą trafiać na SOR.
Wszystkie osoby już opuściły szpital, ale pozostaje kwestia odpowiedzialności za tę sytuację.
– Firma, która prowadziła stołówkę powinna ponieść konsekwencje za te zaniedbania – uważa dyrektor puławskiego sanepidu Piotr Pietura. – Część personelu nie miała aktualnych orzeczeń lekarskich. Było wiele nieprawidłowości. Należy zauważyć, że placówkę tę prowadziła firma radomska, od niedawna, dosłownie od ok. 40 dni. Nie poradziła sobie, biorąc pod uwagę zdarzenie. Firma jednak, która z tego co mi wiadomo, prowadzi też analogiczną działalność na terenie Radomia, powinna mieć pewne doświadczenie. Zabrakło, czy to elementów organizacyjnych, odpowiednio przeszkolonej kadry. Wydaje mi się, że pewne rzeczy zbagatelizowano.
Krzysztof Niemczuk zapowiada, że jeżeli sanepid oficjalnie potwierdzi, że do zatrucia mogło dojść na skutek błędów firmy, która prowadziła stołówkę, umowa z tym przedsiębiorcą zostanie natychmiast rozwiązana.
Próbowaliśmy skontaktować się z radomską firmą, ale nikt nie odbierał telefonu.
ŁuG/WP
Fot. piwet.pulawy.pl