Osiedle swoboda Michała Śledzińskiego (wyd. kultura gniewu) powróciło. Takim wydarzeniom zawsze towarzyszą duże ilości strachu. Bo jednak powraca coś, co 20 lat temu zawibrowało ludziom w głowach i wytworzyło chęć zbratania się z tym bardzo codziennym i życiowym uniwersum. No i nie wiadomo czy po tych 20 latach autor ma jeszcze o czym opowiadać. Oraz czy ma instrumenty, by to robić. Moje obawy były ogromne, ale satysfakcja przewyższyła je swoją intensywnością. Wydany w międzyczasie (i wznowiony za chwilę) Niedźwiedź niespecjalnie trafił w moje gusta, ale Centrum to esencja Swobody i śledziowego komentowania rzeczywistości przepisana na współczesność. Są tu zarówno znane twarze, wykrzywione w metafizycznym wątku, jak i nowe, do których obecności być może trzeba się będzie uczyć przyzwyczajać. Śledziu jednak nie płynie na sentymencie i wali z grubej rury, pisząc i rysując o ustawce gwiazd czy perfidii jutuberów. W komentarzach do poszczególnych rozdziałów zaznacza, że niektóre motywy być może nieco już się zestarzały. Może i tak, ale czy ktoś w polskim komiksie tak trafnie do tej pory je zaobserwował i przedstawił? Centrum to zbiór kilku historii, ale największe wrażenie zrobiła na mnie ta zatytułowana Tydzień SKS. Bardzo resocjalizacyjna i animacyjna, a wręcz wchodząca w polemikę z kultowym komiksem Śledzia Marzenie opublikowanym w zinie Azbest bardzo dawno temu. Scenariuszowo wszystko tutaj gra i – mam wrażenie – jest dopiero skromną prezentacją potencjału twórczego Śledzia. Potencjału, który zapewne eksploduje w kolejnych zapowiedzianych tomach. Natomiast jeśli chodzi o rysunki… tu proszę o wybaczenie w tym rozgraniczeniu; w końcu zwykle mówię o komiksowaniu, czyli połączeniu scenariusza i rysunków… I Śledziu komiksuje świetnie, ale rysunki zasługują na odrębnych kilka słów. Bo graficznie Centrum to przepiękny przegląd umiejętności Michała Śledzińskiego – od czystej, twardej krechy, przez mocny raster, po farby wodne. Czasem jest to zwykłe odrobienie pracy domowej, innym razem czysta finezja i delikatność zaklęta w kilku kreskach. Jest odważnie i efektownie. Za coś takiego lubi się komiksy. W tak popularnej kategorii powrotów dużo jest pomyłek, złych realizacji i perfidnych skoków na kasę. Nie ma tego w Centrum.
W lutym 2019 roku zmarł Tadeusz Raczkiewicz. Nie doczekał publikacji albumu Tajfun. Nowe przygody. Antologia (wyd. Planeta Komiksów) skrupulatnie przygotowywanej przez wielkiego fana jego twórczości, również artystę, Pawła Gierczaka oraz rysownika Nikodema Cabałę. Dlatego zamiast hołdu, powstał pomnik, głównie za sprawą Gierczaka, który w swojej wersji Tajfuna – blondwłosego, wąsatego agenta Kosmicznej Agencji Wywiadowczej – jest wirtuozersko bezbłędny. Gierczak jest zdecydowanie najlepszy w tym zbiorze, najrzetelniej czuje klimat Tajfuna i najbardziej pomysłowo podchodzi zarówno do warstwy fabularnej, jak i rysunkowej. Każda plansza naszpikowana jest zapożyczeniami i cytatami napakowanymi w ilościach niespotykanych nigdzie indziej, i podanymi w sposób subtelnie wyjątkowy. Każdy dialog czy tekst narracyjny to zlepek słów, świadczących o głębokiej miłości autora do pierwowzoru. Pompatyczne sekwencje, ryzykownie cudowne konstrukcje zdań, scenariusze rodem z filmów klasy B razem powodują ubaw i uznanie. Tego ducha uchwycił również w swojej krótkiej formie Maciej Pałka. Dla tych tworów oraz dla publicystyki poświęconej zapomnianemu twórcy naprawdę warto zapoznać się z antologią poświęconą Tajfunowi, którego mogą Państwo pamiętać ze stron Świata młodych.
Czarna studnia (wyd. kultura gniewu) to trzeci album autorstwa Judyty Sosny i Igora Jarka, ale pierwszy, o którym chciałbym opowiedzieć. Z jednej strony nie wiem dlaczego – dość gruby album skupia się na jakiejś leśnej pogadance pięciu górników, a z drugiej wiem – te gadające głowy opowiadają całkiem ciekawe historie. Chodzi o to, że trzej górnicy na prośbę szefa i w obliczu obietnicy wolnego dnia spotykają się pod pewną studnią, gdzie ponoć mieszka wiedźma. Jeśli tylko zamienią kilka słów z synem prezesa, który ma akurat takie pragnienie, żeby zbadać śląską kulturę, to najbliższe 24 godziny dostaną w prezencie. Syn prezesa, ognisko i górnicy – wybuchowe połączenie? Niekoniecznie. Mam niedosyt po finale, ale jestem usatysfakcjonowany gęstniejącą atmosferą i w wielu momentach perfekcyjnymi rysunkami. Znakomite są sceny w szarościach, które stanowią przeciwwagę tych jednostajnych kolorowych, sprawiających wrażenie słusznej niemożności poradzenia sobie z ogniskowym przegadaniem. Ten scenariusz byłby świetny, gdyby został stworzony z myślą o teatrze. W komiksie brak widowiskowości, brak chęci przekazania czegoś za pomocą tego medium. Z jednej strony to taki teatralny odpad, ale z drugiej – coś, co zostaje w głowie. Te szarości Sosny! Te mniej przegadane fragmenty Jarka! Nie jest to komiks, który polecam w ciemno, ale zalecam zwrócić na niego uwagę tym, którzy od tej formy sztuki oczekują różnorodności spojrzeń.