Odyseja Hakima (wyd. Non Stop Comics) to historia mówiona, świadectwo syryjskiego uchodźcy spisane przez francuskiego obiektywnego obserwatora. Komiks niezwykle ważny, bo odczarowujący mity na temat uchodźców tak beztrosko rozpowszechniane przez polityków i media. To odczarowanie to największa siła albumu Fabiena Toulme, ponieważ dzięki temu czytamy o zwykłym człowieku, który w kryzysowej sytuacji rusza w swoją prywatną odyseję. Fragment tej odysei na linii Syria-Turcja opisany jest w pierwszym z trzech tomów komiksu. Toulme, rysownik komiksu, na potrzeby Odysei musiał wcielić się w reportera. Jak sam przyznaje na łamach albumu, spotkania z Hakimem to jego pierwsze próby w tej dziedzinie. Scenariusz komiksu powstał na bazie serii odwiedzin autora w domu uchodźcy, podczas których Fabien nagrywał wspomnienia Hakima. A przerabiając scenariusz na komiks, starał się oddać historię, której sam nie przeżył, z należytym dla niej szacunkiem. Patrząc na płynność opowieści i zastosowaną technikę, w pełni mu się to udało. Czysta, uproszczona kreska, stonowana kolorystyka, wiernie trzymający się opowieści Hakima scenariusz oraz nieinwazyjne elementy humorystyczne – wszystkie te czynniki idealnie wpisują się w tę historię. W pewnym momencie Hakim mówi: „Nigdy nie przypuszczałem, że przydarzy się to właśnie mnie. Co dowodzi, że uchodźcą może stać się każdy… Wystarczy tylko, że twój kraj upadnie. Wtedy upadniesz razem z nim… albo wyjedziesz”. Te słowa to jednocześnie dobre wejście w ten reportażowy komiks, jak i próba jego podsumowania. Fabien Toulme stworzył komiks niezwykle ludzki w czasach, kiedy coraz częściej ludzie stają się potworami.
Ambitnej próby zaadaptowania powieści Niezwyciężony Stanisława Lema podjął się Rafał Mikołajczyk. Efektem jego prac jest elegancko wydana cegiełka, która siłując się z książką mistrza naprzemiennie sprawia pozytywne i negatywne wrażenie. Wizualnie na pierwszy rzut oka jest świetnie – gęste kadry, gruba, solidna kreska i tonacja barw ściągnięta z okładki przyciągają wzrok. Niestety, w trakcie lektury szybko na jaw wychodzi niedoświadczenie rysownika, który ponad 200-stronicowy album rozgrywa na zasadzie rysowania gadających głów w z rzadka urozmaicanych ujęciach. Z gadającymi głowami wiąże się zresztą sensowność adaptowania Niezwyciężonego na język komiksu. Przecież jest to komiks, w którym cała akcja rozgrywa się w rozmowach, pełnych teorii na temat martwej ewolucji, robotyki i całej kosmologii. Bohaterowie siedzą i gadają, wyrzucając z siebie mnóstwo ciekawych hipotez i opowieści, które Lem sensownie przedstawił w powieści. Rafał Mikołajczyk przełożył je na komiks bez inwencji. To po prostu głowy, z których wychodzą dymki z tekstem. Nic więcej. Co prawda są graficzne smaczki w tych głowach – jedna z postaci ma na przykład twarz Stanisława Lema. Tyle, że to powoduje kolejne kuriozum, ponieważ bywa, że rysowana realistyczną kreską postać w jednej scenie dyskutuje z groteskowym astrogatorem, skrojonym na miarę komiksu cartoonowego, z kartoflanym nosem. Takich niekonsekwencji graficznych jest kilka. Są też sceny rozrysowane bardzo elegancko, świadczące o tym, że Mikołajczyk potrafi rysować. Niestety, nikną w zalewie gadających głów i ramek wypełnionych tekstem. Choć muszę przyznać, że teksty te bywają ciekawe… ale to raczej zasługa Lema, niż Mikołajczyka i powód do tego, by zamiast czytania adaptacji sięgnąć po książkę mistrza.
Fot. PaW