W nocy z 15 na 16 grudnia 1981 roku po trzech dniach strajku w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku władze komunistyczne zdecydowały się ostatecznie zwalczyć opór robotników. Dziś (16.12.2019) obchodzimy 38. rocznicę tych wydarzeń.
– To był jeden z najwcześniej rozpoczętych strajków w naszym regionie po wprowadzeniu stanu wojennego. Zaczął się już rano w niedzielę, 13 grudnia 1981 roku. To był ewenement, bo większość protestów w zakładach rozpoczęła się dopiero w poniedziałek 14 grudnia, gdy ludzie powrócili do pracy po wolnej sobocie i niedzieli – mówi dr Marcin Dąbrowski, główny specjalista Oddziałowego Biura Badań Historycznych w Lublinie.
– Już o godzinie 4.00 rano 13 grudnia były powołany komitet strajkowy i już były obsadzone w nim wszystkie funkcje. Wówczas też ten komitet przejął nadzór nad zakładem. Nie było ani na Lubelszczyźnie, ani w kraju drugiego zakładu, w którym w taki sposób strajk byłby organizowany – stwierdza Marian Król, przewodniczący NSZZ „Solidarność” Regionu Środkowowschodniego.
– Przed wprowadzeniem stanu wojskowego przeczuwaliśmy, że może się coś wydarzyć – opowiada Alfred Bondos, wówczas przewodniczący komisji na etacie związkowym „Solidarności” w WSK „Świdnik”. – Nasza komisja podjęła więc decyzję, że w razie jakiegoś niebezpieczeństwa, wszyscy pracownicy idą do zakładu i tam będziemy myśleć, co robić. Ponieważ sytuacja była bardzo poważna, zorganizowanie strajku okupacyjnego spadło na nasz komitet strajkowy. Część ludzi była internowana, ale doszli do nas z innych zakładów. W proteście uczestniczyły więc tysiące osób.
– W nocy z 15 na 16 grudnia zakład został otoczony. Czołgi sforsowały mur, dlatego że główna brama była zaryglowana różnym sprzętem: wózkami akumulatorowymi, ciężarówkami z ciężkimi płytami; tak, żeby przez tę bramę nie można było wjechać. Niestety czołgi sforsowały ogrodzenie w innym miejscu. Przez ten wyłom siły pacyfikacyjne wtargnęły na teren zakładu. Używano dużo gazu łzawiącego, strzelano na postrach. Świadkowie twierdzą, że padła seria z ostrej amunicji. Na szczęście strajkujący podjęli obronę bierną. Nie była to walka czynna z siłami interweniującymi – stwierdza dr Dąbrowski.
– Był to swego rodzaju szok nie tylko dla mnie, bo człowiek nie miał do czynienia z gazem łzawiącym. Zresztą początkowo nie było wiadomo, co to jest. Był taki moment, że wszyscy zdrętwieli, kiedy wrzucono tysiące petard, pojemników z gazem i innych materiałów, które wybuchały pod nogami. I to wszystko gryzło w oczy. Na szczęście pacyfikatorów też gryzło. Wrzucili tego tak dużo, że sami nie mogli w tę ścianę dymu wejść – opowiada Marian Król. – Człowiek do dziś to czuje, pamięta i nie jest w stanie zapomnieć, bo wyglądało bardzo dramatycznie, gdy czołgi strzelają i ziemia się trzęsie. Nie wiedzieliśmy jeszcze o wcześniejszym dramacie, bo ludzi pobito w mieście, żeby nie przyszli do zakładu. Najpierw spacyfikowano miasto a później zakład. Gdybyśmy to wiedzieli, nasze zachowanie byłoby być może jeszcze bardziej zdecydowane. I nie wiadomo, czym to by się skończyło.
– Bałem się jak każdy, bo nie było takich, którzy się nie bali. Ale bardziej bałem się o to, co stanie się z moją rodziną, którą zostawiłem w domu i o ludzi, za których byliśmy odpowiedzialni. Bardzo dręczyło mnie, żeby nikomu nic się nie stało, żeby nie było – jak okazało się potem – w kopalni „Wujek” – dodaje Alfred Bondos.
W dźwięku wykorzystano amatorskie nagranie pacyfikacji WSK Świdnik w nocy z 15 na 16 grudnia, nagrane na magnetofon kasetowy przez ówczesnego mieszkańca Świdnika, Bogdana Kruszakina.
Strajk robotników Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku rozpoczął się 13 grudnia i potrwał do 16 grudnia 1981 roku. W wyniku pacyfikacji kilkadziesiąt osób zostało zatrzymanych.
InYa / opr. ToMa
Fot. archiwum