Śmiech i śmierć (wyd. kultura gniewu) – przy tym komiksie nie należy przechodzić obojętnie. Jeśli ktoś go zobaczy, zalecam przystanąć, zainteresować się i zaprowadzić za obwolutę do domu. Amerykański artysta Adrian Tomine przedstawia sześć krótkich, a treściwych opowieści obyczajowych, które urzekają formą i otwierają oczy oczywistymi puentami. Sposób narracji artysty spowodował, że utknąłem już na pierwszej historii, zatytułowanej Krótka historia sztuki zwanej rzeźbiarstwem ogrodowym. Utknąłem nie dlatego, że zasnąłem czy znużyłem się lekturą, a dlatego, że po przewróceniu ostatniej kartki uznałem, że nic lepszego nie może mnie już spotkać i przystąpiłem do ponownej lektury, bardziej, że tak powiem, analitycznej. Tę prostą opowieść, która właściwie mówi o próbie realizacji karkołomnych i nierentownych marzeń, wspieranej przez najbliższą osobę, Tomine utkał z dwóch archetypowych dla amerykańskiego źródeł technik: czterokadrowego paska gazetowego tonącego w szarościach i nawiązującej do klasyki kolorowej jednoplanszówki. Każdą z tych form artysta wykorzystał perfekcyjne, wplatając je obie w zwartą całość. W kolejnych opowieściach jest tego więcej – są zabawy jednością ikono-lingwistyczną, choć właściwie nie zabawy. To złe słowo. W pracach amerykańskiego twórcy nie ma beztroski, są za to totalnie przemyślane sekwencje kadrów. Choć właściwie może nie „przemyślane”. To złe słowo. Który artysta nie przemyślał gruntownie swojej koncepcji na komiks, każdej planszy i każdego kadru? Prace Tomine’a cechuje rygor, absolutna perfekcja i konsekwentna droga do celu z wykorzystaniem komiksowego dorobku ludzkości. Każda opowieść jest tu inna. Wiemy, że wszystkie stworzone zostały przez jednego artystę, ale ten artysta ciągle mówi nam: patrzcie, można tak. I tak. I jeszcze tak też. A jednocześnie pozostaje Adrianem Tomine’em. Czarodziej po prostu. Śmiech i śmierć urzeka swoją przyziemnością, bo to są zwykłe historie, które przydarzają się nam wszystkim tu i teraz, i które są tak precyzyjnie opowiedziane, że czytając je poczujemy się jak w domu, a ich oczywistość wyda się nam absolutnie wyjątkowa.
Wyjątkową produkcją, choć już nie tak ekstrawagancką w formie, a raczej kłaniającą się klasycznej opowieści, jest Wilk (wyd. Marginesy) Jeana-Marca Rochette’a. To osadzona w alpejskich krajobrazach historia wytężonej i przepełnionej wzajemnym szacunkiem walki między pasterzem i wilkiem dziesiątkującym jego stado. Kwestie narracyjne do tego komiksu mogłaby czytać Krystyna Czubówna, ale nie jest to Discovery Channel, a pełnokrwista i znakomicie zrealizowana historia o naturze. Reżyser tego komiksowego przedsięwzięcia od samego startu przedstawia nam dwie perspektywy – pasterza i wilka. Każdy z nich ma swoje powody i można sobie wybrać, komu będzie się kibicować, choć finał powinien rzucić nas na kolana przed prawem natury. Rochette potrafi przykuć oko czytelnika. Jego kreska jest brutalna w taki sposób, w jaki brutalna potrafi być natura. Jest też tak samo piękna. Ta opowieść może być odczytywana na kilka sposobów. Te opcje dostajemy wyłożone na tacy w tekście zamieszczonym na końcu albumu. Radzę nie czytać go przed lekturą, a być może nawet nie jakiś czas po jej zakończeniu. Najlepiej wypracować sobie własny morał do tej pięknej historii o współdziałaniu.
Z dzieł przechodzimy w rejony popkultury, a tu warto zwrócić uwagę na dwie produkcje będące kontynuacjami omawianych już w Halo komiks serii. Szósty rewolwer (wyd. timof comics) doczekał się szóstego tomu. Historia osadzona w westernowych klimatach, a traktująca o tajemniczych spluwach potrafiących zmieniać rzeczywistość zaszła już tak daleko, że jej twórcy mogą się swobodnie bawić wymyślonymi przez siebie motywami. W tomie zatytułowanym Taniec duchów dostajemy opowieść o szamańskich poszukiwaniach w alternatywnych rzeczywistościach, zakończoną… no, oczywiście trzymającym w napięciu zawieszeniem akcji. Poszczególne rozdziały tego komiksu są skonstruowane jak porządny serial, którego zadaniem jest wciąganie widza. I to się sprawdza. Machina produkcyjna funkcjonuje jak należy, więc wciągnięci w Szósty rewolwer raczej nie będą chcieli się z niego wyciągnąć i pójść gdzie indziej. I tak trzeba żyć.
Koniec Hellboya (wyd. Egmont Polska) wieszczyłem już kilkukrotnie, a ten łobuz wciąż powraca. Tym razem w zbiorze zatytułowanym Opowieści, zbierającym krótsze i dłuższe, zdublowane i niezdublowane, kawałki rysowane przez takich mistrzów ołówka, kreski i tuszu jak Gary Gianni, Duncan Fegredo, Mike McMahon, Richard Corben, Fabio Moon i Gabriel Ba. Hellboy zakończył swój żywot w regularnej serii, zakończył też epizod w piekle, a tu mamy wgląd w – w większości – niewydane dotychczas w Polsce opowieści. Bo tych rzeczywiście w różnych miejscach pojawiało się mnóstwo. I jest to moc totalnie znakomitych rysunków, w które warto się wgapiać. Jeśli jest jakaś ekstraklasa głównonurtowego komiksu, to większość jej przedstawicieli zostawiło swój ślad na łamach Opowieści.