Miasto wyrzutków (wyd. Non Stop Comics) Juliena Lamberta to gratka dla miłośników fabuł niebagatelnych i nieoczywistych oraz rysunków uciekających przed realizmem. Najpierw o tych rysunkach – są jak miks Mike’a Mignoli z Deanem Ormstonem i Krzysztofem Ostrowskim, zresztą redaktorem tego albumu. Eleganckie liternictwo przywołuje Krzysztofa Gawronkiewicza, gustowne kolory to niby Dave Stewart, architektura jest rodem z Tony’ego Sandovala, a niektóre z postaci wyglądają, jakby tuszem pociągnął je Jamie Hewlett. Osoby, dla których choć jedno z tych nazwisk jest gwarantem wizualnej uczty, nie będą zawiedzeni. Zwłaszcza że Miasto wyrzutków to również nieszablonowy scenariusz. Perypetie barczystego Jacquesa Peupliera, który dzięki wyjątkowym metodom jest w stanie odnaleźć wszystkie zaginione i skradzione rzeczy, ociekają absurdem i niekonwencjonalnymi postaciami. I choć finał zawiązanej w tym tomie intrygi nie jest do końca satysfakcjonujący, to scena zamykająca album jest jedną z najbardziej efektownych scen, jakie widział komiks. Wielki plus za rysunki, ogromny plus za świetną kompozycję albumu – proszę zwrócić uwagę jak dyskretnie Lambert wprowadza do komiksu poszczególnych bohaterów i jak wiąże ich losy w późniejszych scenach – i duży plus za pokręcony scenariusz. Pierwszy tom Miasta wyrzutków nosi tytuł Mężczyzna, który gromadził rupiecie. Drugi zamknie ten cykl. Czytałbym go choćby dzisiaj.
A tymczasem po raz drugi dostajemy do rąk pierwszy tom Hellblazera (wyd. Egmont Polska). W minionym roku ukazał się pierwszy tom pisany przez Briana Azzarello, teraz dostajemy pierwszy tom pisany przez Gartha Ennisa. Dodam, że zamieszczone tu zeszyty ukazały się w większości już wcześniej w wydanym chronologicznie albumie Niebezpieczne nawyki. Kończąc skomplikowany temat numeracji albumów zaznaczę jeszcze, że jestem zwolennikiem edycji chronologicznej, a nie tej prezentowanej przez polskiego edytora. Zabieg opierający sprzedaż na nazwisku scenarzysty powoduje m.in. to, że czytelnik zaczyna od środka, następnie przechodzi do początku, a co będzie dalej – nie wiadomo. Zły zabieg nie zmienia jednak faktu, że zamieszczone tutaj opowieści należą do najsłynniejszych i najlepszych zeszytów z udziałem Johna Constantine’a. To tutaj mag z Liverpoolu zawiera pakt z diabłem, a jego płuca zaczyna zżerać rak. To również tutaj zaczyna się społeczny rajd brytyjskiego scenarzysty po angielskich miastach, miasteczkach, ulicach i zaułkach. Bo John bardziej niż walce z demonami oddaje się tutaj przaśnym rozmówkom z kolegą na onkologii albo degustuje trunki z innym towarzyszem przy prywatnym źródełku świętego Patryka. Ale spokojnie, jest tu także spory potencjał czysto magiczny, na czele z jednym z najlepszych twistów fabularnych serii, wykorzystanym zresztą przez twórców filmu kinowego z Keanu Reevesem w roli głównej. Ten album w większości rysowany jest przez Willa Simpsona, który – jak zaznacza sam Ennis – pragnął jedynie rysować potężnych, umięśnionych barbarzyńców, blastery rozpruwające statki kosmiczne i piękne kobiety, a musiał zająć się centrum Londynu, herbatą w filiżankach i ludźmi przeżywającymi załamania nerwowe. Czasem widać, że to nie jego bajka, ale są też chwile, kiedy przyspiesza. Ten tom pierwszy Hellblazera jest znacznie lepszy niż zeszłoroczny pierwszy tom. To zaproszenie do szeregu naprawdę świetnych, zaangażowanych społecznie opowieści, w których pisaniu Garth Ennis właśnie na łamach tej serii stawał się mistrzem.
W 1948 roku The New Yorker opublikował opowiadanie Shirley Jackson Loteria, po lekturze którego czytelnicy zaczęli masowo rezygnować z prenumeraty. Dziś jest to klasyka amerykańskiej krótkiej formy. Za komiksową adaptację tekstu (wyd. Marginesy) postanowił zabrać się wnuk autorki oryginału, Miles Hyman. Na zmierzenie się z opowiadaniem babci czekał trzy dekady, ale w końcu znalazł odpowiednią metodę. Metodę – co warto podkreślić – słuszną. Loteria jest właściwie bardzo krótką formą, przedstawiającą uświęcony tradycją dzień w życiu lokalnej społeczności, w którym to wszyscy mieszkańcy biorą udział w losowaniu. Nagroda jednak nie trafia do tego, który wylosuje szczęśliwą kartkę. Pozwala za to pielęgnować lokalny kult oparty na bezsensownej przemocy i absurdalnych przekonaniach. Hyman spokojnie adaptuje tekst babci, nadaje mu przestrzeni, skupia się na twarzach wszystkich mieszkańców, akcentuje emocje i zasiewa niepokój. Z krótkiego opowiadania robi długi komiks, ale też długi komiks jest idealnym narzędziem do skrupulatnego przełożenia krótkiego opowiadania. Wsparta krótkim wspomnieniem autora Loteria nie jest już tak kontrowersyjnym materiałem, jak opublikowany pod koniec lat 40. ubiegłego wieku oryginał, ale świetnie ukazuje stadne zachowania i absurd uświęcania ich tradycją. Sądzę, że babcia byłaby z wnuka dumna.