Od jutra (16.04) kolejna zmiana w codziennym funkcjonowaniu w dobie pandemii koronawirusa. Wychodząc na zewnątrz będziemy musieli mieć zakryte usta i nos.
– Jest to spowodowane tym, że mamy chronić nie tylko siebie przed zachorowaniem. Tak naprawdę chodzi o to, żeby te osoby, które są skąpo objawowe lub nie mają wcale objaw zakażenia koronawirusem nie zarażały innych – zaznacza Marek Posobkiewicz (na zdj. z lewej), Główny Inspektor Sanitarny MSWiA.
– Większość osób nosi maski szczególnie w miejscach potencjalnego kontaktu z innymi osobami. Dotyczy to sklepów, urzędów pocztowych czy innych instytucji publicznych. To jest bardzo istotne – mówi w rozmowie z Radiem Lublin prof. dr hab. n. med. Wojciech Załuska (na zdj. z prawej), dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. – My również w szpitalach staramy się wszyscy nosić maski. (…) Rekomendujemy to pacjentom – dodaje.
Każdy z nas wychodząc na zewnątrz czy to z psem czy do sklepu, będzie musiał mieć na sobie maseczkę. Może pojawiać się problem, że niektórzy nie mają do nich dostępu lub ich na nie nie stać. – Bez względu na to czy to będzie maseczka z filtrem lub bez, szalik albo chusta, powinniśmy tych „narzędzi” używać w sposób bezpieczny – tłumaczy Posobkiewicz. – Jeżeli nałożylibyśmy na twarz nawet najlepszą możliwą maseczkę, ale cały czas manipulowalibyśmy przy niej rękami, którymi dotykamy różnych przedmiotów na zewnątrz, jeżeli będziemy ją poprawiali lub ją na chwilę zdejmiemy, żeby pooddychać świeżym powietrzem, to dotykanie twarzy spowoduje dużo większe zagrożenie, niż to, jakbyśmy byli bez maseczki. W ten sposób dotykając twarzy możemy importować tego wirusa do własnego organizmu. Instrukcji różnego rodzaju na zrobienie domowe masek jest bardzo dużo. Jeżeli to będzie materiał, który będzie można prać w temperaturze kilkudziesięciu stopni bez uszkodzenia tkaniny, to ta maseczka może być wielorazowego użytku. Możemy nawet z papierowych ręczników i gumek recepturek zrobić kilka maseczek jednorazowych. Taką maseczkę po użyciu wyrzucamy. Pamiętajmy jednak, by nie rzucać jej byle gdzie. Najlepiej do kosza, gdzie nie wyfrunie. Należy zwrócić uwagę, że to może być materiał potencjalnie zakaźny – dodaje.
Od wtorku (14.04) można podawać chorym na COVID-19 osocze, które pochodzi od ozdrowieńców, zawierające przeciwciała. – To są duże doświadczenia w zakresie tej terapii lekowej, immunologi i wykorzystywania tych leków, które były dotychczas stosowane czy w hematologii, leczeniu HIV czy malarii, jako leki wspomagające – zaznacza dziekan Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. – Natomiast to też ogromne doświadczenie organizacyjne od kolegów między innymi z Włoch czy Chin, w jaki sposób można sobie z pandemią radzić, w lepszy sposób organizować placówki służby zdrowia – dodaje.
– Próby podawania osocza były już sto lat temu przy grypie hiszpance – podkreśla Posobkiewicz. – W tym przypadku ozdrowieniec, który jest zakwalifikowany do tego, że osocze można wykorzystać, podlega podobnym procedurom, jak osoby oddające krew czy osocze w punktach krwiodawstwa. Poza tym musi to być osoba zdrowa, a z drugiej strony musiała przechorować i wytworzyć przeciwciała. Osocze takiej osoby w ilości 600-650 mililitrów może pomóc 3 pacjentom w ciężkim stanie. Tak naprawdę do opanowania tej epidemii dochodzi w momencie, kiedy dużo osób w społeczeństwie choruje, a później sami mają przeciwciała. Wtedy spada ilość nowych przypadków – dodaje.
WB / opr. PaW
Fot. nadesłane/ archiwum/ Twitter MZ