Wędkarze alarmują, że nad zalewem Żółtańce koło Chełma po tafli wody pływają śnięte ryby. Sprawa trafiła już do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, który pobrał próbki do badań.
– Dwa lata temu była podobna sytuacja. Wtedy śniętych ryb było wprawdzie więcej, ale sprawa jest świeża i ryby wciąż wypływają na powierzchnię. Trudno dziś powiedzieć jaka będzie ich ostateczna liczba – mówi dyrektor biura okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Chełmie Krzysztof Daniłów: – Mówiąc naszym żargonem, „dziubkują”, czyli podpływają pod powierzchnię wody i łapią pyszczkami powietrze. W związku z tym, że te ryby pojawiły się przy wejściu doprowadzalnika wody, zadzwoniliśmy do urzędu gminy z prośbą, żeby zamknęli dopływ wody na zbiornik. W tej chwili nasza ekipa pojechała, żeby zbierać te ryby, które już nie żyją. Uzbierane mają w workach ok. 100 kg na obecną chwilę. Podczas wyławiania ryb, okazało się, że najwięcej jest leszczy wielkości dłoni. To ok. 80 procent. Pozostałe ryby to szczupaki, liny, płocie, okonie, ale przeważnie drobniejsze. Jest kilka pojedynczych karpi. Co ciekawe, kilkadziesiąt metrów od dopływu wody, człowiek ma prywatny staw i mówi, że też dopuszczał wodę i ryby też mu sną w tym stawie.
– Ok. 600 metrów od zbiornika mamy kryte rurociągi, które zaopatrują w wodę i tam musieliśmy zamknąć dopływ wody – mówi Mirosław Mysiak, dyrektor Wydziału Rolnictwa, Ochrony Środowiska i Obrony Cywilnej Urzędu Gminy Chełm: – Woda płynie bezpośrednio na rzekę, nie zaopatrujemy zbiornika. Wobec tego ta ewentualnie zanieczyszczona woda nie ma kontaktu ze zbiornikiem Żółtańce.
– Woda została zamknięta, ale ryby niestety dalej „dziubkują”, co zaobserwowano już w innych częściach zbiornika – mówi Krzysztof Daniłów: – Niektóre są śnięte. To są różne gatunki. Jest sporo takich, które nie były wprowadzone w czasie zarybienia i są to ryby różnych rozmiarów. Miałem sygnały o 3-4-kilogramowych karpiach. Te ryby musiały bytować w zbiorniku co najmniej rok, półtora.
– Związek Wędkarski zlecił badanie wody do Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Czekamy na pobieranie próbek – wtedy będziemy mieli jakąś informację – zaznacza Mirosław Mysiak: – Mamy jeszcze taką opcję, że jeżeli na przykład jutro zaobserwujemy kolejne śnięcia, to ryby będą jeszcze wysłane do badania.
– Nasze badania trwają pięć dni, bo pobieramy próbki i oznaczamy m.in. biologiczne zapotrzebowanie tlenu – mówi Andrzej Wereszczyński, pełniący obowiązki kierownika chełmskiej delegatury Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska: – Będziemy szukali przyczyny, ale mamy doświadczenie z kilku lat, bo to przecież pojawia się co roku, z reguły na wiosnę. Ostatnio podejrzewany był spływ z nawozów sztucznych z łąk. W tej chwili nie było wysokich temperatur, nie było też deszczów, które byłyby przyczyną wypłukiwania nawozów, więc te dwie podstawowe przyczyny wypadają. Co to może być? Nad zalewem były prawdopodobnie prowadzone prace budowlane. Będziemy to brali pod uwagę.
– Dwa lata temu mieliśmy podobny przypadek, łącznie z tym, że ryby były wożone do Puław, do Instytutu Chorób Ryb – mówi Krzysztof Daniłów: – Tam były zrobione badania sekcyjne, badania pod względem obecności pasożytów i pod względem substancji, które mogły powodować śnięcie. Nic nie stwierdzono. Było przypuszczenie, że pochodzi to z doprowadzalnika, że okoliczni gospodarze po opryskach płuczą zbiorniki. Okazuje się, że bardzo szybko one są niemożliwe do wykrycia.
Ostateczne przyczyny śnięcia ryb powinny być znane w przyszłym tygodniu.
RyK (opr. DySzcz)
Fot. pixabay.com