Z wyglądu przypomina nowoczesny sportowy samochód, a w rzeczywistości jest pojazdem rowerowym. Mieszkaniec Kodnia – Tomasz Piskorz – skonstruował prototyp pojazdu rowerowego na czterech kołach napędzanego siłą mięśni i silnikiem elektrycznym.
Pojazdem, który nazwał Piko, przejechał już około 200 kilometrów po drogach województwa lubelskiego. – Jest to rower czterokołowy z szybą, ze światłami, migaczami, klaksonem, hamulcami hydraulicznymi oraz napędem – mówi w rozmowie z Radiem Lublin Piskorz.
– Jechałem i naglę widzę w lusterku, że wyprzedza mnie bardzo ładny, biały i rzucający się w oczy pojazd – zaznacza Piotr Skolimowski, dyrektor Domu Kultury w Kodniu. – Moja ciekawość była wielka. Obserwując zauważyłem, że kierowca „przebiera” nogami, ale wyprzedził mnie. Były normalnie światła, kierunkowskaz. Później dowiedziałem się, że mieszkaniec naszej miejscowości skonstruował taki pojazd. Ta rodzina jest słynna z takich projektów, chociażby przed kilku laty powstała słynna wiatrowa elektrownia – dodaje.
– Na razie jest to tylko koncepcja, projekt, żeby udowodnić sobie i komuś, że potrafiłem coś takiego zrobić – tłumaczy Piskorz. – Nie jestem z wykształcenia technikiem. Nie mam obycia technicznego czy nie skończyłem żadnej politechniki. Jestem humanistą. Mój pojazd osiąga maksymalną prędkość około 35-40 kilometrów na godzinę bez pedałowania. Ze wspomaganiem, według ustawy mogę jeździć tylko 25 kilometrów na godzinę. Aczkolwiek nie jest to dla mnie zasadne, ponieważ przy takiej prędkości stanowię zagrożenie w ruchu miejskim. Wolałbym szybciej jechać. Po ściągnięciu blokady, ten pojazd mógłby pojechać nawet 80 kilometrów na godzinę. Nie ukrywam, że może to też być samochód elektryczny. Mamy pełnowymiarowy samochód elektryczny, który mógłby jeździć z prędkością, gdybym to zmienił, 100 kilometrów na godzinę. Ale jest tu już niebezpieczeństwo, że pierwotnie miał być to rower. Koła mamy właśnie rowerowe, więc wytrzymałość szprych przy takich prędkościach może być niebezpieczne – dodaje.
Co dalej stanie się z tym projektem? – Mam tendencję, że co jakiś kwartał buduję pojazd – opowiada Piskorz. – Nie ukrywam, że go nie sprzedam. Jest to jakieś wewnętrzne osiągnięcie. Przez to, że ktoś mnie widział na ulicy, to poszło lawinowo i udzielam wywiadów odnośnie tego projektu. Tak normalnie jeździłbym tym pojazdem w mojej miejscowości i pewnie po jakimś czasie sprzęt ten zostałby zapomniany. Prawdopodobnie nawet zniszczyłby się, bo nie byłby garażowany. Elementy silnika mogłyby posłużyć do innego projektu – dodaje.
Tomasz Piskorz jest też współautorem wielu patentów, które dotyczą pozyskiwania energii odnawialnej.
MaTo / opr. PaW
Fot. Małgorzata Tymicka