35 tysięcy kilometrów w siodle. 50-lecie rajdów konnych „Wowy”

116343020 3116803275079107 3648868752281486680 n 2020 07 27 192925

W siedzibie Chełmskiego Stowarzyszenia Miłośników Koni i Kawalerii Polskiej odbył się jubileusz 50-lecia początku samotnych rajdów konnych Włodzimierza „Wowy” Brodeckiego szlakiem kawalerii polskiej. Łączna długość wszystkich szlaków w siodle robi wrażenie – to 35 tysięcy kilometrów.

– Pierwszy rajd był szlakiem 1. Warszawskiej Samodzielnej Brygady Kawalerii po Polsce. Kolejne były już po Europie z Chełma do Monte Cassino i szlakiem bojowym korpusu generała Andersa. Zrobiłem też rajd konny całym szlakiem bojowym 1. Dywizji Pancernej generała Maczka. Inspiracją do pomysłu samotnych rajdów konnych był mój ociec, który służył w 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej – wspomina „Wowa”. – Ojciec jako kawalerzysta poszedł wraz z kolegami do 1. Samodzielnej Brygady Kawalerii. Poszli na front, przeszli przez cały Wał Pomorski. Nie weszli do Berlina, ale dotarli aż do Sandau nad Łabą, gdzie spotkali się z armią amerykańską.

– Ale wtedy nie mówiło się o AK, kawalerii, to były tematy tabu. Wziąłem więc medale ojca i rozłożyłem mapę. Bowiem za każde zdobyte miasto były przyznawane medale. I tak zbudowałem szlak bojowy 1. Warszawskiej Samodzielnej Brygady Kawalerii – tłumaczy.

– Byłem uczestnikiem jego wielu eskapad. Miał niesamowite pomysły. To człowiek, który bez wrażeń, emocji nie mógłby żyć. Adrenalina ciągle w nim buzuje – opowiada Andrzej Pros, mieszkaniec Kolonii Pokrówka. –  23 lipca 1970 roku, czyli 50 lat temu. Wtedy motocyklem WSK podjechałem z małą kamerką 8 milimetrów produkcji radzieckiej i nagrałem film o pierwszym konnym rajdzie „Wowy” – dodaje.

– W Chełmie żegnano mnie przy domu kultury. Pierwszego dnia Andrzej pojechał zrobić zdjęcia, a na drugi wjechałem do Lublina. A tam w klubie jeździeckim był tłum dziennikarzy. Jeszcze poleciałem do lecznicy weterynarii w szkole rolniczej. Obejrzeli mi konia, dali jakieś leki. Ruszyłem przez Puławy do Warszawy. W centrum stolicy, na placu Unii Lubelskiej milicjant wychodzi i mówi, że nie przepuści, bo nie wolno. A ja do tego milicjanta mówię, że tędy szła kawaleria, więc tędy jadę. „Masz tutaj dowód i mnie nie obchodzi, co z nim zrobisz” – powiedziałem mu i pojechałem za Warszawę. Na drugi dzień w jakiejś wsi panowie mówią, że poszukuje mnie Polska Kronika Filmowa. Pomyślałem, że sobie robią ze mnie drwiny. Podjeżdżam kilka kilometrów, widzę, że rzeczywiście nyską jedzie ekipa Polskiej Kroniki Filmowej. Pytają mnie, czy to ja jadę szlakiem kawalerii. I nakręcili materiał. Markowaliśmy, że śpię, schodzę, karmię i czyszczę konia – opisuje.

– „Wowa” jest osobą bardzo wesołą, otwartą, spontaniczną, znaną postacią w Chełmie – stwierdza Witold Ryniak, członek zarządu Chełmskiego Stowarzyszenia Miłośników Koni i Kawalerii Polskiej. – Dla ludzi z jego pokolenia był on dziwakiem jeżdżącym konno w mundurze. Dla nas, koniarzy, jest to osoba fascynująca. W swojej pasji koniarskiej był wierny i pozostał do dzisiaj, mimo swoich 78 lat, czynnie trenującym jeźdźcem. Na wszystkich spotkaniach i uroczystościach patriotycznych zawsze jest na koniu. Swoje rajdy i przygody konne odbywał w mundurze kawalerzysty. W ten sposób chciał uczcić pamięć żołnierzy – dodaje.

– Do Trzebiatowa przyjeżdża trzydziestu paru ułanów. Jedziemy do Mrzeżyna. Wjeżdżamy do morza. To było 25 lat po wojnie. Był tam głaz, obelisk, na którym było napisane: „W tym miejscu ślubowali wieczystą wierność polskiemu morzu ułani” – opowiada „Wowa”. – Wjechałem do Szczecina, gdzie miałem kontakt z centrum kultury na zamku. Oni pytają, czy widziałem kronikę filmową. Odpowiedziałem, że nie, więc pojechaliśmy do kina, gdzie kronika już była wyświetlana. Siadamy, oglądamy i nagle ja jestem na całym ekranie. Kończy się kronika, zapalają się światła, wstaję i słyszę cała sala krzyczy: „to on!”.

– Kiedy wróciłem do Chełma, w mieście była sensacja. Przyjechała telewizja, przez trzy dni nie mogli ode mnie wyjechać. Było miło. No i tak się skończył pierwszy samotny rajd konny. Przejechałem wtedy ponad 2,5 tysiąca kilometrów – wspomina Włodzimierz Brodecki.

Podczas sobotniego wydarzenia „Wowa” Brodecki w ramach uznania otrzymał pamiątkową statuetkę, na której widnieje napis „Pierwszemu ułanowi Rzeczpospolitej chełmskiej wdzięczni krajanie”.

RyK / WT

Fot. Chełmskie Stowarzyszenie Miłośników Koni i Kawalerii Polskiej

Exit mobile version