Deadly Class (wyd. Non Stop Comics) czwarty raz, czyli rok 1988 i Umrzyj za mnie. Trójkę Rick Remender i Wes Craig zawiesili w dość gęstym momencie, nic więc dziwnego, że akcja rozpędza się zanim przewrócimy pierwszą kartkę. Nie jest to jednak sensacyjny przerywnik, zaserwowany odbiorcom tylko po to, by mogli chwilę odpocząć od krwawych perypetii bohaterów. Autorzy w sensacyjnej aurze elegancko ciągną fabułę serii, mnożąc interesujące wątki i dokonując roszad na klasowej liście obecności. Swego czasu narzekałem na brutalne założenie leżące u podstaw pomysłu na ten komiks, jednak od drugiego tomu bawię się znakomicie. Zagubione dzieciaki uczęszczające do szkoły zabójców docierają do ważnego momentu szkolnej edukacji: egzaminu. Światła gasną, zapada cisza, a następnie rozpoczyna się polowanie na pierwszoroczniaków. W serii brutalnych walk, zdrad i obyczajowych niuansów Remender rozwija swoje postaci, pokazuje zależności między nimi, a nawet sięga do retrospekcji, w której w zadziwiająco sprawny sposób operuje językiem. Dzięki temu błaha nawalanka nabiera charakteru, a Umrzyj za mnie urasta do miana jednego z najlepszych albumów serii. Wszystko w tym komiksie idealnie ze sobą współgra – mocny, bezkompromisowy scenariusz i rysunki składające się na charakterystycznie komponowane plansze, przywodzące na myśl połączenie prac Paula Pope’a i Eduardo Risso i momentami oddające hołd najlepszym pracom Franka Millera z Sin City…
…na przykład z tomu Ten żółty drań (wyd. Egmont Polska), który właśnie został wznowiony. To jedna z najlepszych historii rozgrywających się w Mieście Grzechu. Zamknięta, ale pozostająca w ścisłym kontakcie z pozostałymi albumami, których główni bohaterowie przewijają się tu gdzieś na drugim planie. Ten żółty drań to zderzenie gliniarza Johna Hartigana ze skorumpowaną polityką i czystym złem. Zamiast udać się na emeryturę, uczciwy policjant postanawia odbić 11-letnią Nancy Callahan z rąk zdeprawowanego syna senatora. Coś jednak idzie nie tak i do kolejnego spotkania postaci dochodzi po ośmiu latach. Kto kogo będzie musiał ratować? To świetnie napisany komiks o człowieku, który postępuje jak trzeba. To też komiks o tym, że zwykle gdy postępujemy jak trzeba, pakujemy się w kłopoty bez wyjścia. Frank Miller jest tu u szczytu formy. Czerpiąc garściami z dorobku gatunku noir tworzy przestrzenne plansze, z niewielką ilością kadrów opartych na bezbłędnym kontraście czerni i bieli. Sądzę, że to właśnie na łamach Sin City amerykański artysta stworzył swoje najlepsze i najbardziej zapadające w pamięć grafiki. To absolutna klasyka i lektura obowiązkowa. Niestety, muszę wypunktować dwa błędy. Pierwszym z nich jest tłumaczenie, którego autor był już mocno grillowany kilkanaście lat temu, przy okazji pierwszego wydania komiksu. Mimo wymienionego w stopce redaktora, niektóre błędy nie zostały ujarzmione i wciąż kłują w oczy. Drugim błędem, choć właściwie „błąd” to złe słowo, jest opracowanie graficzne okładek. Jako zagorzały wielbiciel oryginalnej wersji, pierwszych wydań i okładek kolorowanych przez Lynn Varley, widniejące na okładkach tej edycji powiększone czarno-białe kadry z wnętrza albumu traktuję co najwyżej jako ciekawostkę. Błędy błędami, ale sama historia jest zrealizowana znakomicie. Czarny kryminał najwyższych lotów.
Tymczasem forma głównego bohatera komiksu zatytułowanego Stwory nocy i inne historie (wyd. Egmont Polska) się waha. Tym bohaterem jest scenarzysta Neil Gaiman. Album zbiera kilka komiksowych adaptacji jego opowiadań, dokonanych przez niego, ale nie tylko. Po kolei: Arlekin i walentynki to przesadnie fotorealistyczna, przez co nie do końca spójna z tekstem i mało zajmująca opowieść o miłości tytułowego Arlekina. Morderstwa i tajemnice to rewelacyjnie narysowana i zaadaptowana przez P. Craiga Russella historia o zbrodni w niebie i śledztwie na ziemi. Stwory nocy to dość nierówny, ale jednak popis Michaela Zulli. Tu przystanę i wspomnę, że wszystkie te komiksy zostały już wcześniej opublikowane w naszym kraju w odrębnych albumach. Natomiast ta zbiorcza edycja zawiera jeszcze dwie historie nieznane dotąd polskiemu czytelnikowi: pierwszą, ponownie rysowaną przez Zulliego, zatytułowaną Fakty w sprawie odejścia panny Finch oraz drugą, o dość kłopotliwie długim tytule: Zakazane narzeczone niewolników bez twarzy w sekretnym domu nocy straszliwych żądz. Brzmi przerażająco, ale to najlepszy kawałek albumu, narysowany w bardzo współczesny sposób przez Shane’a Oakleya, przez co stojący niejako w kontraście do poprzednich historii, rysowanych raczej w klasycznej manierze. Album, choć nierówny, sprawi zapewne dużą frajdę komplecistom Neila Gaimana, zwłaszcza, że poza materiałem już publikowanym posiada pewną wartość dodaną. Niektóre z tych komiksów przypomniałem sobie z przyjemnością, a dodatkowo bardzo pozytywnie zaskoczyłem się rysunkami Oakleya. Koneserzy twórcy Sandmana nie będą zawiedzeni.