Ratownicy ptasich skarbów z doliny Wisły [FILM i ZDJĘCIA]

wislane 2020 08 06 202719

Ratują wiślane ptaki Lubelszczyzny nie tylko przed drapieżnikami, ale też przed groźną rzeką, która wzbierając potrafi niszczyć całe lęgi.

Łukasz Bednarz od 25 lat obserwuje ptaki, podgląda, uczy się ich i je chroni. W wolnych chwilach przepięknie też je rysuje. Fundacja Ptasie Horyzonty, której jest prezesem, obrała sobie za cel ochronę ptaków w szczególnym miejscu. Wisła, w odcinku najdzikszym i najmniej zrujnowanym jest ostoją dość rzadkich gatunków. Łukasz i członkowie fundacji zajmują się więc przede wszystkim czynną ochroną ptaków „wiślanych”  Lubelszczyzny i kawałka Podkarpacia.

ZOBACZ ZDJĘCIA: Wiślane ptaki uratowane z powodzi

A finał, który pozwolili mi obserwować, to wypuszczanie na wolność dwóch młodych ostrygojadów, ptaków, które nielicznie gnieżdżą się na wiślanych łachach, a które przez ostatnie dwa sezony nie zaznały łaski „królowej naszych rzek”.

Uratować rzadkie ptaki

– W ubiegłym roku wysoka woda zatopiła wszystkie lęgi. Zabrała jaja i pisklęta. Nie uratowało się nic. W tym roku postanowiliśmy, że nie zaryzykujemy kolejnej straty i dopracowaliśmy szczegóły trzech naszych wiślanych projektów. Skupiliśmy się na ochronie ostrygojadów, ptaków siewkowych doliny Wisły w województwie lubelskim i tych, które lęgną się na Podkarpaciu. Potrzebny sprzęt, jak inkubator na 200 jaj z osprzętem, woliery i pozostałe wyposażenie sfinansował nam Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska w Lublinie – opowiada Łukasz Bednarz.

Łukasz Bednarz mieszka w Niedrzwicy. W przydomowym  ogródku, zamiast hodować marchewkę i pomidory, w siatkowych namiotach z basenikami i pod dającą cień wiatą, wśród zieleni wychowuje uratowane przed powodzią ptaki. W tym roku były na Wiśle dwie fale wezbraniowe. Znów ucierpiałyby gnieżdżące się nad samą rzeką ptaki, gdyby nie pomysł na ratowanie i determinacja ornitologów. Ludzie tym razem wygrali z rzeką; maluchy były bezpieczne w wolierze. Najedzone, w świetnej kondycji, z błyszczącymi oczami i lśniącymi piórami, przed wypuszczeniem zostały zważone, zmierzone i zaobrączkowane. Kilka z nich ma nadajniki, więc ornitolodzy wiedzą, co się z nimi dzieje.

Wiślany ostrygojad w okolicach Czarnobyla

Łukasz smartfonem „łączy się z jednym gagatkiem, który lata w okolicach Czarnobyla”. – Przed drugą falą powodziową na Wiśle wypuściliśmy kilka ptaków. Radziły sobie dobrze, żerowały. Jeździliśmy na kontrole. Przyszła woda, zalała łachy i zniknęły błotne kałuże pełne owadów i małży, ostrygojadom zajrzał głód w oczy i wyniosły się naprawdę daleko. Nasz poleciał na wschód. Ciągle tam siedzi i stamtąd poleci na zimowisko. A gdzie to będzie: Maroko, Włochy, Hiszpania, Holandia? To zobaczymy na lokalizatorze – opowiada Łukasz Bednarz.

Zanim wyjedziemy na Wisłę, Anna Floryszek-Kosińska, współpracująca z Łukaszem przy projekcie, fotografuje ostrygojady, które dziś odzyskają wolność. 40 uratowanych przed powodzią pisklaków mewy siwej kręci się po wolierze. Zbiegają się, gdy Łukasz przynosi pojemnik z mięsem. – Nie uzależnią się od człowieka. Gdy poczują Wisłę i wolność, szybko zdziczeją – zapewniają ornitolodzy.

 Jest jeszcze mewa czarnogłowa. Krzyczy, gdy widzi pojemnik z jedzeniem. – Mieliśmy w inkubatorze osiem jajek mewy czarnogłowej. Postanowiliśmy zrobić eksperyment. Trzy małe po wykluciu zawieźliśmy na wyspę i podłożyliśmy do gniazd mewy śmieszki. Obserwowaliśmy co będzie. Śmieszki karmiły podrzutki jak swoje. Był sukces. Niestety tylko połowiczny, bo przyszła druga duża woda i wszystko zmiotła. Ale gdyby ktoś chciał, to na Facebooku, wpisując nazwę naszej fundacji, można znaleźć filmiki z tej i wielu innych naszych akcji. Można też zobaczyć, gdzie obecnie są nasze ostrygojady. A przy okazji dowiedzieć się bardzo wiele o Wiśle, jej wyspach i łachach, bo od 20 kwietnia do końca lipca bywaliśmy nad tą rzeką codziennie. Z kajaków obserwowaliśmy naszych podopiecznych i ratowaliśmy co się dało – mówi Anna Floryszek-Kosińska.

W małej wolierze, wychowuje się 25 maluchów sieweczki obrożnej, piskląt uratowanych podczas majowych i czerwcowych wezbrań.

– Wyspy i łachy były już zalane. W ostatnich kępach krzaczków i zielska były te maleństwa. One są naprawdę malutkie; gdy się wyklują, łepki maja wielkości paznokcia. Połapaliśmy, co się dało – opowiada Anna Floryszak–Kosińska.

Jaja, wręcz pisanki

Ornitolodzy, ratując jaja, podkładają gniazdującym ptakom ich atrapy.

– Każde jajo trzeba było wytoczyć z drewna, w wielkości odpowiedniej dla określonego gatunku. Każde ma także trochę inny kształt, więc trzeba było dokładnie dopasować krzywizny, pomalować. No i jak się dowiedzieliśmy, że samice już złożyły jaja, wsiadaliśmy w samochód i gnaliśmy, a po drodze te jajka były domalowywane – mówi Łukasz Bednarz.

– Ile razy było tak, że Łukasz, prowadząc auto rugał nas, że źle malujemy, że te kropki to mają być kropki a nie kreski, że wzorek ma być nie taki „ludzki”, tylko mają być to kropki takie „losowe”, a nie jakieś artystyczne. Ale jak tu malować, gdy auto z kajakiem na dachu „pomyka” dziurawymi drogami lub kolebie się w koleinach na nadwiślańskich błoniach? – opowiada Anna Floryszek-Kosińska.

– Z jajkami wyszło nam świetnie, ptaki nie poznały się i wysiadywały atrapy, w inkubatorze pod kontrolą leżały te prawdziwe. Lisy i wszystkie inne drapieżniki, które niszczą nam lęgi, też miały niespodziankę. Lis przychodził, wyciągał jajko z gniazda, gdy nie mógł zjeść na miejscu odchodził dalej, żeby się z nim rozprawić. Po kilku nieudanych próbach porzucał jajko. Wyglądało to zabawnie, ale najzabawniejsze było, że naszą atrapę za prawdziwe jajko wziął doświadczony ornitolog. Zobaczył jajo, zadzwonił i powiedział nam, że jest kolejne gniazdo. A my już wszystkie jajka mieliśmy w inkubatorze, więc chyba dobre były te fałszywki – śmieją się Anna i Łukasz. 

Wypuścić i pozwolić im zdziczeć

Gdy przyjechaliśmy nad Wisłę z dwoma „rozrabiającymi” ostrygojadami w „psim transporterze”, okazało się, że dwa ostrygojady, wypuszczone dwa dni wcześniej, żerują zgodnie z niezaobrączkowanym osobnikiem. Przegrzebują mokry piach, a o tym, że miały kontakt z ludźmi, świadczą jedynie czerwone plastikowe obrączki na nóżkach. Przepływamy na łachę, prąd jest silny, woda ciepła i czysta. Ania i Łukasz otwierają transporter. Przepychanka przy wyjściu, kilka kroków po piachu i ostrygojady lecą. Ornitolodzy jeszcze chwilę je obserwują. Jeden ptak dołączył do stadka „tubylców”, drugi wykąpał się, pogrzebał w błocie i ruszył zwiedzać wyspę. Podeszłam, żeby mu zrobić ostatni portret, zanim zdziczeje i zapomni, że miał cokolwiek wspólnego z ludźmi. Ostrygojad „zapozował”, a potem rozeszliśmy się, każdy w swoich sprawach.

IB / ToMa

Fot., film i tekst: Iwona Burdzanowska

Exit mobile version