Na rodzinnej posesji naszego radiosłuchacza – Tadeusza Bartkiewicza z gminy Wilkołaz w powiecie kraśnickim – padła sarna. Początkowo – kiedy jeszcze żyła – próbowano jej pomóc. Niestety nie udało się. Teraz nikt nie chce pomóc w utylizacji zwierzęcia, a truchło leży na posesji ponad dobę.
– Prosiłem o pomoc wójta, ale bez skutku – mówi Tadeusz Bartkiewcz. – Nie mamy sił, środków ani możliwości transportu. Gmina ma umowy odnośnie utylizacji i służb weterynaryjnych, a zrzuca to na gospodarza, na którego terenie się to stało. Sarna jest zabezpieczona, ale szczury, myszy czy inne zwierzęta mogą roznieść wściekliznę. I nikt nic nie robi. To jest zatrważające – dodaje.
– Pracownicy urzędu podjechali tam. Ta sarna była w stanie niemalże agonalnym. Z tego, co wiem, włączyły się w to wszystko organizacje związane z ochroną zwierząt – tłumaczy wójt gminy Wilkołaz, Paweł Głąb. – Stan prawny jest taki, że my, jako urząd gminy, moglibyśmy taką sarnę usunąć, jeżeli padłaby na pasie drogi gminnej lub na działce będącej nieruchomością gminy. Najprawdopodobniej urząd gminy nie może po prostu takiej sarny wziąć i zutylizować. Ten obowiązek spoczywa na właścicielu nieruchomości – dodaje.
– Przepisy w tej sprawie są dość niejasne. Gdybyśmy ponieśli wydatek związany z utylizacją, mógłby on zostać później zakwestionowany, chociażby podczas kontroli regionalnej izby obrachunkowej – twierdzi Paweł Głąb.
– Ustawa o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi wskazuje w sposób jednoznaczny, że w takim wypadku odpowiedzialnym za usunięcie zwierzęcia jest właściciel tego terenu. Nie powoduje ona natomiast tego, że wszelkie koszty powinien ponieść właściciel tego gruntu – wyjaśnia adwokat Michał Nowicki.
– Urząd gminy zajmuje się całą logistyką, jeżeli chodzi o utylizację, natomiast koszty teoretycznie powinien pokryć właściciel – informuje Agnieszka Skałecka z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie. – Wiadomo jednak, że są to duże koszty. Jakby dalej ciągnąć tę ścieżkę, to skoro urząd gminy zajął się logistycznie zorganizowaniem odbioru padłych zwierząt, to również urząd gminy pokryje koszty utylizacji, jak gdyby w ramach ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach – dodaje.
– Taka sytuacja może spotkać wielu z nas – twierdzi Jolanta Skowronek z organizacji Lubelskiego Animals. – Rzeczywiście jest luka prawna, która nie definiuje, kto ma się zająć zwierzęciem, po tym, jak zdechnie. Warto dodać, że zwierzęciem, które, kiedy jeszcze żyło, było własnością Skarbu Państwa. Powiem tylko, że jeżeli mamy do czynienia ze zwierzęciem właścicielskim i coś by mu się stało, to ja jestem zobligowana, jako właściciel, do jego utylizacji – tłumaczy.
– Urzędy gminy z reguły pokrywają koszty. Ale może się zdarzyć i podejrzewam, że nieraz się zdarzy, że jeżeli zostanie powiadomiony urząd gminy, to może dojść do pewnych „przepychanek”. Chociaż sądzę, że po zgłoszeniach do Inspekcji Weterynaryjnej, wiele urzędów ma świadomość, co powinno zrobić. A jeśli byłby problem, to należy po prostu obstawać przy swoim – dodaje Agnieszka Skałecka.
– Jak się zdążyłem zorientować, najprostsza droga jest taka, że to właściciel sam, na własny koszt utylizuje sarnę, a potem dochodzi odszkodowania od Skarbu Państwa – informuje Paweł Głąb.
– Zabrakło trochę empatii i dobrej woli w stosunku do tego starszego pana, ponieważ gdyby wójt, ewentualnie pracownik urzędu gminy poinformował go, kto jest dzierżawcą obwodu łowieckiego, na którego terenie mieści się ta posesja, najprawdopodobniej myśliwy podjechałby, zabrałby sarnę i przekazał ją do dalszej utylizacji firmie specjalistycznej. Byłaby to w dodatku pomoc nieodpłatna – mówi Marek Pudełko, rzecznik Polskiego Związku Łowieckiego.
Pomoc w sprawie zadeklarowali już urzędnicy z Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie. Do sprawy będziemy wracać.
MaTo / WT
Fot. nadesłane