Mikael Ross, Upadek (wyd. timof comics) – to dzieło, które na komiksowej liście wszechczasów należy wpisać wysoko. Noel mieszka z mamą w Berlinie, ale nadchodzi taki moment, że mama dostaje udaru, a chłopiec, który nie do końca jest usamodzielniony, trafia do ośrodka opieki w Neuerkerode, gdzie musi nauczyć się współistnieć z innymi osobami i włączyć się w mikrokosmos małej wioski. A dzięki temu czytelnik wraz z nim zapuszcza się w niesamowity świat specyfiki ludzi niepełnosprawnych umysłowo. Jeśli wartością dzieła jest zaskakiwanie, to ten komiks zaskoczył mnie co najmniej trzykrotnie. Po raz pierwszy, kiedy znaczenie grzmiącego z okładki tytułu zostało w tak piękny sposób przekręcone na planszach opowieści. Po raz drugi, kiedy tragiczny wątek z początku komiksu okazał się nie być wiodący, a stanowił wstęp do ciepłej, choć również bolesnej obyczajowej opowieści. I po raz trzeci, kiedy Mikael Ross rysownik, konsekwentnie operujący stylem cartoonowym, kilkukrotnie w ramach tego stylu wycisnął maksimum z komiksowego medium – czy to rozmieszczeniem kadrów na planszy czy imponującą kolorystyką. Ten piękny komiks o nauce upadania powstał z okazji 150 lat Fundacji Ewangelicznej Neurekerode. Jak pisze dyrektor Fundacji Rudiger Becker, „13 września 1868 roku pastor Gustav Stutzer, dr Oswald Berkhan i córka bankiera Luise Lobbecke postanowili zorganizować opiekę dla tych, którzy bez niej by sobie nie poradzili. Chrześcijańska miłość bliźniego była wówczas siłą napędową projektu i towarzyszy nam ona do dziś”. Celem fundacji jest połączenie wspierania integracji osób upośledzonych i pomocy seniorom z szeroko pojętą opieką medyczną. A Neuerkerode stało się wioską, gdzie każdy jest istotny, co Mikael Ross w Upadku pokazał w wyśmienity sposób, składając hołd zacnej idei stojącej za fundacją oraz opisując życie ludzi upośledzonych z autentycznością i zrozumieniem. Upadek to lektura wzruszająca, rozśmieszająca i pozostawiająca po sobie piorunujące wrażenie.
Trasa promocyjna (wyd. Marginesy) Andiego Watsona to czarna komedia, jakże bliska sercom wielu pisarzy. Oto drugorzędny fachowiec pióra rusza w podróż mającą na celu promocję jego wymarzonej książki. Książki wreszcie wydrukowanej – to ważne, bo w końcu każdy pisarz marzy o tym, by jego dzieło mogło zaistnieć w powielonej formie fizycznej, a najlepiej w twardej oprawie. Lecz na wydrukowaniu świat powieści przecież się nie kończy – istotne jest także jej wejście na rynek i zderzenie z czytelnikiem. I ów drugorzędny pisarz na własnej skórze doświadcza tego zderzenia – puste sale, ignorancja księgarzy, książki innych autorów podsuwane do podpisów i wszędobylskie pytanie „kim pan jest?”. Jakby tego było mało, w tle rozgrywa się pewna kryminalna intryga, której niezwykle istotnym, wręcz kluczowym elementem zdaje się być tenże drugorzędny pisarz. Watsonowi trafnie udaje się odwzorować żywot pisarza początkującego. Robi to w sposób życiowy, a co za tym idzie: jednocześnie zabawny i tragiczny. Element kryminalny dodaje historii dużo pikanterii. Całość zrealizowana jest prostą, szybką kreską, która pasuje do opowiadanej historii. Do tego wszystkiego znakomita okładka, i mamy porządną lekturę przesiąkniętą angielskim humorem w sam raz do wieczornej herbatki jesienną porą.
Śpioch (wyd. Egmont Polska) Eda Brubakera, Colina Wilsona i Seana Phillipsa to świetne czytadło. Choć komiks osadzony jest w uniwersum superbohaterów, to trykociarskie przygody są tu na dalszym planie, a na czoło wysuwa się szpiegowska intryga, czyli znak firmowy duetu Brubaker/ Phillips. Historia podwójnego agenta, pełna akcji i sensacji, posiada również kilka świetnie rozegranych nawiązań i patentów komiksowych. Oto na przykład główny bohater pierwszej opowieści w wykonaniu Colina Wilsona wygląda jak Blueberry Moebiusa. Zresztą, jak wyjaśnia Brubaker, ten komiks miał być czymś w rodzaju wstęgi Möbiusa, czyli zjawiska zapętlania się w nieskończoność. Przy czym oczywiście Moebius a Möbiusa to dwie różne postaci. Dużo w Śpiochu paranoi, mroku, znakomitych twistów fabularnych. Dla miłośników komiksów szpiegowskich, którzy z utęsknieniem czekają na polską edycję serii Human Target, jest to smakowity kąsek.
A na deser Punisher Max (wyd. Egmont Polska), tom 9, kończący przygodę z serią Jasona Aarona i Steve’a Dillona. To jedna z najlepszych opowieści z udziałem Franka Castle, ukazująca go jako starszego, lecz wciąż aktywnego pana mściciela, i w znakomity sposób rewidująca jego genezę. Aaron konsekwentnie poprowadził swoją serię, kończąc ją tak, jak powinna być zakończona. Oddanie losów wszystkich bohaterów w ręce scenarzysty poskutkowało zaskakującymi rozwiązaniami dotyczącymi ich perypetii. Jaką rolę w historii Aarona pełni Elektra? Czy plan Kingpina zostanie dociągnięty do końca? Odpowiedzi na te pytania znajdują się w dziewiątym tomie przygód Franka. Razem z ósmym tworzą znakomitą i efektowną całość.