Chełmska restauracja wpadła na to, jak obejść obostrzenia związane z epidemią. Każdy mógłby zjeść posiłek w lokalu, gdyby został testerem dań na podstawie umowy o dzieło. Obecne rozporządzenie zezwala punktom gastronomicznym jedynie na dowóz i wydawanie posiłków na wynos.
– Chodzi o to żeby zwrócić uwagę na problem, który uderza i zamyka niektóre branże, w momencie kiedy inne miejsca, które również gromadzą ludzi pozostają otwarte – tłumaczy Radiu Lublin właściciel restauracji Michał Bartoszuk. – Chcieliśmy zwrócić uwagę na problem i udało się uzyskać duży odzew. Sam pomysł miał polegać na tym, że goście, którzy nas odwiedzają, przeprowadzają płatną konsumpcję. Na podstawie umowy o dzieło wypełniają ankietę – ocenę naszych dań. Wskazują nam, co możemy poprawić, a co jest OK.
– Miał być to sprzeciw całej branży gastronomicznej przeciwko absurdom, bo tak naprawdę rząd z dnia na dzień postawił nas przed faktem dokonanym, że musimy się zamknąć, nie dając nam czasu nawet na opróżnienie magazynów. A te magazyny to często w większych restauracjach wielotysięczne koszty – dodaje Michał Bartoszuk.
– Rozporządzenie mówi o tym, że prowadzenie przez przedsiębiorców i inne podmioty działalności, polegającej na przygotowaniu i podawaniu posiłków oraz napojów gościom siedzącym przy stołach lub gościom dokonującym własnego wyboru potraw z wystawionego menu i spożywanych na miejscu, jest dopuszczalne wyłącznie w przypadku realizacji usług, polegających na przygotowaniu i podawaniu żywności na wynos lub jej przygotowaniu i dostarczaniu – wyjaśnia adwokat Seweryna Sajna. – W tym momencie ta usługa, polegająca na wydaniu opinii o potrawach, czy też nazywana testowaniem produktów, na pewno nie mieści się w tej klasie działalności, na którą wskazuje rozporządzenie Rady Ministrów. Działalność ta więc wydaje się działalnością prowadzoną w sposób legalny.
– Gastronomia przechodzi teraz ciężki okres – mówi Bartoszuk. – W okresie letnim mogliśmy normalnie funkcjonować. Nagle znów jest wzrost zakażeń i dopiero teraz zaczyna się działać. Wydaje mi się jednak, że są to działania robione na tyle szybko, że brakuje dla nich konkretnej mocy prawnej. Jest wiele pretekstów, żeby je podważyć i widzę, że w Polsce się to dzieje.
– Obecna sytuacja i ograniczenia, związane z prowadzeniem działalności gospodarczej, powodują to, że część przedsiębiorców w związku z zakazem lub ograniczeniem prowadzonej przez nich działalności szuka rozwiązań, które w określonym zakresie pozwoliłyby im taką działalność prowadzić. Jest np. zakaz korzystania z pływalni, ale można w takich obiektach wprowadzić kursy pływania. I część pływalni taką działalność zaczęła prowadzić – dodaje Seweryna Sajna.
– Na razie mamy sytuację taką, że w jednej instytucji, przy takich samych warunkach zakażeniowych, nie wprowadza się obostrzeń albo wprowadza bardzo delikatne, natomiast w innych zamyka się kompletnie funkcjonowanie – podkreśla prof. Józef Zając, senator RP.
– Sytuacja skłania mnie i wielu innych do tego, żeby myśleć, jak się ratować – przyznaje Michał Bartoszuk. – Na gastronomicznych grupach internetowych widzę poruszenie. Rozumiemy sytuację związaną z koronawirusem. Ale zapasy pieniężne na pewno każdemu się kiedyś skończą i o ile ktoś przez dwa tygodnie jest w stanie wytrzymać, o tyle dłuższy okres czasu spowoduje to, że naprawdę każdemu puszczą nerwy.
– Za dużo ludzi chce uważać się za ekspertów w każdej dziedzinie. Ktoś, kto nie jest medykiem, nie może się wypowiadać autorytatywnie, że tam się koronawirus szerzy, a tam nie. To pracownicy służby zdrowia i eksperci, którzy się na tym znają, mogą się wypowiadać w ten sposób. Tych ekspertów należy słuchać i stosować się do tych zaleceń. Jeśli ktoś nie chce tego robić, to jego wolna wola, tylko niech przy okazji nie zakaża innych – stwierdza profesor Małgorzata Polz-Dacewicz z Katedry Wirusologii i Laboratorium SARS Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
– Chodzi o to, żeby przerywać drogi szerzenia się zakażeń. Bo z punktu widzenia epidemiologicznego im bliżej człowiek znajduje się od zakażenia i im ten kontakt będzie dłuższy, tym ryzyko zarażenia jest większe. Najnowsze badania wykazują, że są tak zwani superroznosiciele. Największy ich odsetek stanowią osoby pomiędzy 40 a 60 rokiem życia. Nigdy się z tego nie wygrzebiemy i może dojść do naprawdę tragicznych sytuacji, jeżeli nie będziemy przestrzegać obostrzeń – dodaje profesor Małgorzata Polz-Dacewicz.
Właściciel restauracji podkreśla, że ostatecznie pomysłu jeszcze nie wprowadził w życie, ale na razie z niego nie rezygnuje. Eksperci podkreślają jednak, że omijanie obostrzeń nie jest dobrym rozwiązaniem.
RyK / GRa
Fot. pixabay.com