76 lat temu Sowieci rozpoczęli deportację żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego do łagrów NKWD – Borowicze i Swierdłowsk. Tylko w latach 1944 – 1945 do sowieckich łagrów mogło trafić ponad 50 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej.
Pierwszy transport, który wyruszył z Lublina sformowano w 1944 roku, a do sowieckich łagrów trafiło między innymi 900 żołnierzy Armii Krajowej, Batalionów Chłopskich i Narodowych Sił Zbrojnych.
ZOBACZ ZDJĘCIA: Uroczystości na Skwerze Borowiczan
– Wywieziono ich na wschód w bydlęcych wagonach, zabitych deskami – mówi prezes Stowarzyszenia Środowisko Borowiczan-Sybiraków, córka jednego z więźniów, Dorota Adach. – Tam nie było nic, było ich kilkudziesięciu w jednym wagonie, jakiś otwór, który miał służyć za toaletę i tak jechali. Jedni 10 dni, drudzy nawet 13 dni na miejsce. Nie wszyscy przeżyli ten transport, bo oni już byli po ciężkich przesłuchaniach. Niektórzy po drodze zmarli. Bywało też tak, że wyrzucano te ciała z wagonów.
W Lublinie swojego ojca wspominał Leszek Czarnecki. – Tata był leśnikiem. Zaraz jak wrócił z łagru, poszedł do szkoły leśnej. Moja mama za komuny prosiła ojca, żeby nic nie mówił. Ale i tak słyszeliśmy, jak rozmawiał ze swoimi braćmi, więc wiedzieliśmy, że był w obozie sowieckim. I ktoś z tych ludzi, którzy byli w Borowiczach, powiedział, że to była eksterminacja na raty. Ojca chciano przebić bagnetem za to, że napił się wody z kałuży.
Zesłańcy pracowali między innymi w sowieckich kopalniach i przy wyrębie lasów. Praca była ponad ludzkie siły, a warunki bardzo ciężkie. – Zesłańcy musieli pracować nawet przy temperaturze -40 stopni Celsjusza – mówi dr Robert Derewenda, historyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Był bardzo srogi mróz, a zesłańcy nie mieli ogrzewania, dostępu do medycyny. Powiedzmy sobie szczerze, w tych gułagach nikt się nad nimi nie pastwił, nie maltretował jakoś szczególnie, bo nie było takiej potrzeby. Ich życie było policzone. Najlepszym określeniem było to, jakiego użyło Radio Wolna Europa – to byli ludzie żywcem pogrzebani.
– Jesteśmy winni tym ludziom pamięć i cześć – mówi wicemarszałek województwa lubelskiego Zbigniew Wojciechowski. – Dopóki pamięć o naszych bohaterach żyje, oni też żyją. Ze wspomnień jednego z Borowiczan wynikało, że nie ważna była katorżnicza praca, nieważne, że mogli umrzeć, ale, żeby nasi najbliżsi Polacy pamiętali, gdzie ich kości zostały rzucone.
Główne uroczystości poświęcone pamięci wywiezionych – przy zachowaniu zasad sanitarnych – odbyły się na skwerze Borowiczan w Lublinie. Znajduje się on w pobliżu rampy przy ul. Nowy Świat w Lublinie. Stąd w 1944 roku ruszył pierwszy transport do Borowicz.
MaTo / opr. ToMa
Fot. Piort Michalski