Biorąc do ręki Zegar zagłady (wyd. Egmont Polska) nasunęło mi się oczywiste skojarzenie ze Strażnikami. W związku z widniejącym w centrum rysunku na okładce emblematem znanego superbohatera, było to jednak skojarzenie trochę w krzywym zwierciadle. Jak się okazało po lekturze, okładka idealnie zwiastuje to, co się będzie działo wewnątrz. Geoff Johns i Gary Frank niespodziewanie dobrze zaczynają i równie świetnie się rozkręcają – prezentują historię, w której poznajemy dalsze losy postaci znanych z wiekopomnego dzieła Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa. Poza znanymi twarzami, autorzy wykorzystują również zastosowane w oryginale efekty – jest więc regularny układ kadrów na stronie, angażujący uwagę odbiorcy powiększonym kadrem na stronach tytułowych, jest klasyczna kreska, są świetne dialogi, które elegancko wpisują się w charakterystykę postaci. Johns pozwala sobie również na elementy komiczne i szereg nawiązań do oryginału. Lecz w pewnym momencie ta całkiem sensownie prowadzona fabuła skręca nie w stronę Strażników, a mydlanej opery uniwersum DC, której podstawą jest teoria o istnieniu multiwersum, wielu światów, alternatywnych rzeczywistości. I tu wszystko bierze w łeb. Znane postaci przestają wystarczać, nie na wiele zdają się również nowe, bardzo misternie budowane przez te sto kilkadziesiąt pierwszych plansz. I pojawiają się tabuny herosów, latających, walczących i robiących wszystkie te rzeczy, które są już raczej poza zasięgiem łaknącego świeżości czytelnika. Skutkiem tego, jestem w stanie szczerze polecić pierwszą połowę Zegara zagłady, i równie stanowczo odradzić czytanie drugiej. Co natomiast warto podkreślić, to naprawdę udaną szatę graficzną. Tak dobrej pracy Gary’ego Franka jeszcze nie widziałem. Okazuje się, że bazowanie na klasycznych standardach tworzenia komiksów może być bardziej efektowne niż szalona kompozycja plansz i fikuśne kadry.
Dużym zaskoczeniem jest pierwszy tom serii Resident Alien (wyd. Egmont Polska), zatytułowany Witamy na Ziemi autorstwa Petera Hogana i Steve’a Parkhouse’a. W małej amerykańskiej miejscowości ginie lekarz. Chwilowy angaż na jego miejsce otrzymuje stroniący od ludzi doktor, który osiedlił się w okolicy kilka lat temu. Doktor, zamiast skupić się na leczeniu, wykazuje smykałkę do rozwiązywania kryminalnych intryg i wkrótce wraz ze swoją pielęgniarką tworzą detektywistyczną parę. Ten schemat znany z wielu produkcji telewizyjnych, tutaj dostaje zupełnie nowe życie, ponieważ genialny doktor okazuje się być kosmitą, który trafił na Ziemię przypadkiem i – nie mogąc wrócić w rodzinne strony – postanowił się na niej ukrywać, maskując swój zielonoludkowy wygląd dzięki zdolnościom parapsychicznym. Siłą opowieści Hogana i Parkhouse’a jest ich prostota. Te historie płyną sobie swoim rytmem, rysowane są w klasyczny sposób. I wielokrotnie zaskakują. Świetny klimat dla zwolenników ufologii i więcej emocji niż w ostatnich sezonach Z Archiwum X.
Andzia (wyd. timof comics) to znakomicie opracowany i wydany nie-komiks, a zbiór wierszy Piotra Mańkowskiego, zilustrowany przez Przemysława Truścińskiego. Widząc w stopce redakcyjnej nazwisko Wojciecha Stefańca i wiedząc, że ten człowiek nawet robiąc skład publikacji jest artystą, sądzę, że warto odnotować również jego obecność jako współautora książki – bo przygotowana do druku jest znakomicie, zarówno jeśli chodzi o ilustracje, jak i obróbkę tekstu (ach, te „żywe” litery”, spadające, wzlatujące, rozsypujące się). Ten album to przede wszystkim popis graficzny Przemysława Truścińskiego – komiksiarza, którego dorobek stricte komiksowy jest niewielki, ale który odcisnął swoje piętno na pokoleniu rysowników. Tu możemy oglądać pełnię jego możliwości, podziwiać szczegółową kreskę i wyszukiwać twórców, którzy Truścińskiego inspirowali. Książki takie jak Andzia określam zwykle mianem precjozom. Tak jest i tym razem – to edytorsko dopracowane cacko, będące znakomitym prezentem dla fana świetnej kreski i pomysłowego opracowania książki.
A na deser Instytut Bombowych Teorii (wyd. Marginesy) Toma Gaulda. To zestaw krótkich komiksów szkockiego rysownika, publikowanych regularnie w magazynie New Scientist. Omawiając ten tom, chciałbym posłużyć się cytatem z Neila Gaimana, który określił go w następujący sposób: „Komiksy Toma Gaulda są zawsze zabawne, ale w taki sposób, że po ich lekturze czuję się mądrzejszy. Co w przypadku komiksów o nauce okazuje się wyjątkowo przydatne”. Przyznam, że elokwencja i inteligencja, jaką w tych krótkich formach zaserwował Gauld momentami pozostawiała mnie chwilowo bezradnym, ale ostatecznie pozwoliła na docenienie badań naukowych. Niektóre komiksy z tego zbioru są tak zaawansowane naukowo, że by zrozumieć dowcip musiałem trochę odczekać. Dlatego polecam lekturę Instytutu Bombowych Teorii przeplatać z prozą życia. Czasem te krótkie formy pozwalają na parsknięcie śmiechem po pozmywaniu sterty naczyń albo zrobieniu pizzy.
Fot. PaW