Dni, których nie znamy (wyd. Non Stop Comics) to komiks francuskiego artysty Timothe le Bouchera, który rozpoczyna się jak łagodna obyczajówka, po czym niepostrzeżenie przechodzi w trzymającą za gardło fantastykę. Historia młodego mężczyzny od pewnego momentu zaczyna się skracać – zamiast przeżywać każdy dzień od początku do końca, chłopak przeżywa co drugi. A te dni, które go omijają, zostają przejęte przez drugą osobowość zamieszkującą jego ciało. Dzięki zdobyczom współczesnej techniki, obie osobowości zaczynają prowadzić ze sobą dialog, ale wiadomo, że takie próby prędzej czy później zakończą się znaczną różnicą poglądów. Ten komiks buduje swą jakość niepozornością, bo na pierwszy rzut oka nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Jednak proste kreski i zwyczajne dialogi, składające się na Dni, których nie znamy ostatecznie tworzą rozległy i złożony obraz z silnymi akcentami psychologicznymi. Ten komiks zadaje istotne pytania i pozwala czytelnikowi samemu popracować nad odpowiedziami. Nie ma tu taniego moralizatorstwa. Jest skomplikowana historia zrealizowana prostymi metodami, dająca pole do interpretacji i nie narzucająca niczego, poza wolnym myśleniem. Po zakończeniu lektury tego komiksu zapewne każdy standardowo umieści go na półce, może spędzi chwilę na poszukiwaniu odpowiedniego miejsca dla niego, ale kiedy już go postawi, to nie będzie tak, że odejdzie sobie i zajmie się innymi sprawami. Dni, których nie znamy zostają w głowie na jakiś czas i mobilizują znajdujące się w niej mechanizmy do wytężonego działania. Uważam, że to duże osiągnięcie w czasach, kiedy kultura wydaje z siebie ogromne ilości dzieł, które trzeba przeczytać, obejrzeć lub wysłuchać. Niezależnie od tego, jakie z tych dzieł będzie na was czekało w kolejce, nad wnioskami z Dni, których nie znamy będziecie chcieli spędzić kilka chwil w samotności.
Tokyo Ghost (wyd. Non Stop Comics) to już nieco inna para kaloszy. To komiks, który pieści oczy i wymusza na nich ruch polegający na przybliżaniu bądź oddalaniu od napakowanych szczegółami i dynamiczną kreską kadrów. Jego intensywność zdecydowanie może udzielić się czytelnikowi, ponieważ za sterami rysownika mini serii stanął Sean Murphy. Tak, ten Sean Murphy, gość który rysuje jakby jedną jego dłonią kierował Sergio Toppi, drugą Przemek Truściński, a stopami zajmowaliby się Jim Lee i Duncan Fegredo. Fanów jego kreski, którzy potrafią zapewne znaleźć znacznie bardziej trafne inspiracje, nie muszę zachęcać. Nieprzekonanych nie przekonam, choć bardzo bym chciał. Wspomnę jedynie, że Murphy, kolorowany przez Matta Hollingswortha, jest tu w standardowej formie, a więc pomyłki mu się nie zdarzają, sceny akcji są majstersztykami, a komunikatywność narracyjna jest idealna. Tokyo Ghost to komiksowy cyberpunk. Rzecz osadzona w odległej przyszłości, w której wszyscy są zzombifikowanymi pochłaniaczami cybersferycznego życia, a jedynym zakątkiem odmiennym od stechnicyzowanego świata jest wolne, naturalne, obfite w roślinność Tokyo. I w tak niepowtarzalnych okolicznościach przyrody swoje wzloty i upadki ma archetypowa wiekopomna miłość, taka trochę pomiędzy piękną i bestią. Miłość zostanie wystawiona na próbę, krew poleje się gęsto, padnie mnóstwo nieprzyjemnych słów, a wszystkim sterował będzie gość żywcem wyjęty z Mechanicznej pomarańczy. Scenarzysta Rick Remender ambitnie podszedł do swojej pracy – stworzone przez niego światy są imponujące, cała cybersferyczna otoczka wykreowana jest w sposób naprawdę wiarygodny, ale… chyba aż do przesady. Momentami odnosiłem wrażenie, że trochę zbyt dużo motywów jest tu nawrzucane, co nie pozwalało mi wgłębić się w ten główny wątek. Zwłaszcza początkowe rozdziały tego albumu sprawiają wrażenie przesyconych informacjami, jakby scenarzysta chciał jak najszybciej powiedzieć nam wszystko, łącznie z rzeczami, o których w sumie nie musiał nawet wspominać. Jest też kilka… chciałem powiedzieć „nielogiczności”, ale one akurat często naprawiają fabułę. Lepszym słowem byłyby „głupoty”, służące siłowemu pchnięciu akcji do przodu. Remender nie mówi tu nic nowego, a Murphy cieszy oko jak zwykle. I wydaje mi się, że dostrzegł to wydawca, wyciągając najbardziej rzucający się w oko atut komiksu. W oryginale znałem go ze standardowych, zeszytówkowych wydań i bardzo się zdziwiłem, kiedy mój wzrok wbił się w polską edycję: bo jest to edycja w formacie A4 plus, czyli ogromna, pozwalająca kontemplować detal rysunku i przebieg każdej kreski. W przypadku Seana Murphy’ego lepiej być nie mogło. Każdy komiks tego pana powinien być wydawany w ten sposób. Jeszcze trochę tych komiksów, niewydanych na polskim rynku, jest, więc liczę, że ten nowy standard stanie się obowiązującym w Polsce.
Podsumowując: Dni, których nie znamy sugeruję wrzucić do koszyka wszystkim, którzy cenią sobie trafiające do duszy albumy młodych twórców, zaś Tokyo Ghost powinien w pewnym stopniu uszczęśliwić fanów komiksowego cyberpunka, choć prawdę mówiąc najmocniej uszczęśliwi wielbicieli talentu znakomitego rysownika, jakim jest Sean Murphy.