Pilotażowy program dotyczący wykrywania wirusa SARS-CoV-2 u zwierząt futerkowych realizuje Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach. Przebadano już ponad tysiąc próbek u norek i lisów. Wirusa na razie nie stwierdzono, ale ostatnie badania wskazują, że lisy w przeszłości miały kontakt z wirusem.
– Działamy prewencyjnie, reagując na to, co dzieje się w innych krajach europejskich – mówi prof. Krzysztof Niemczuk, dyrektor Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach. – Stworzono program pilotażowy, który obejmował 18 gospodarstw w Polsce, hodujących głównie norki. Gospodarstwa te zostały wyselekcjonowane pod względem określonego klucza. Wzięto pod uwagę gęstość zaludnienia, liczbę tych gospodarstw, liczbę zwierząt w nich. Zbadaliśmy do piątku włącznie 1020 próbek. W żadnej z nich nie stwierdziliśmy materiału genetycznego wirusa SARS-CoV-2.
W instytucie badana jest również surowica zwierząt pod kątem występowania przeciwciał. Chodzi więc o sprawdzenie, czy zwierzę miało kontakt z wirusem. W piątek u dwóch lisów hodowlanych wynik był pozytywny.
Nie oznacza to jednak, że lisy obecnie są zakażone. – Wyjaśnią to kolejne badania – mówi dr hab. n. wet. Katarzyna Domańska-Blicharz z puławskiego instytutu. – Czekamy na próbki, by sprawdzić, czy te zwierzęta mają aktywne zakażenie, czy doszło tylko do kontaktu sporadycznego. Ten wirus zakaża też zwierzęta, więc jest kwestią czasu, kiedy zaczną mieć dodatnie wyniki również w Polsce. Piątkowy (11.12) wynik serologiczny był dla nas w pewnym sensie zaskoczeniem, choć spodziewaliśmy się, że prędzej czy później wykryjemy coś takiego.
– To bardzo interesujące, że dodatnie próbki pochodzą od lisów – dodaje Katarzyna Domańska-Blicharz. – Do tej pory nikt na świecie nie raportował o takich przypadkach. Ale przypomnę, że lisy są ssakami i zwierzętami futerkowymi. To nie była duża liczba, ponieważ z 50 surowic tylko dwie były dodatnie, ale wyraźnie dodatnie. Lisy więc najprawdopodobniej miały kontakt z osobą zakażoną. Nie zapominajmy, że fermy hodowlane są obsługiwane przez szereg ludzi. Zresztą doniesienia z Danii czy Holandii wyraźnie wskazują, że źródłem zakażenia zwierząt futerkowych byli właśnie ludzie.
W innych krajach europejskich, na przykład w Danii, z powodu wykrycia koronawirusa u norek zabito kilkanaście milionów tych zwierząt.
– Sytuacja w Danii pokazała, że nasze badania są bardzo potrzebne – ocenia Krzysztof Niemczuk. – Duńczycy podjęli działania bardzo „zero-jedynkowe” i – według mojej opinii jako naukowca – słuszne. Widzimy, co się stało w Azji, kiedy jedno z państw dość długo zwlekało z formalnym ogłoszeniem alertu, a teraz cały świat jest zagrożony koronawirusem. Miejmy świadomość, że ognisko zakazeń w Danii to tak naprawdę kilkaset kilometrów od Polski. Nawet z tego punktu widzenia trzeba uznać, że dość drastyczne działania prewencyjne były jednak skuteczne. Bo na dziś wiemy, że ten wirus się nie rozprzestrzenia i ludzie już dzisiaj nie są tak zagrożeni.
Puławski instytut prowadzi także badania dotyczące wirusa ptasiej grypy, bo pierwsze ogniska tej choroby w Polsce już są. – W Europie pierwsze ogniska zdiagnozowano w październiku 2019 roku, a pod koniec listopada rozpoznaliśmy pierwsze ogniska w Polsce. Chciałbym podkreślić, że aktualna sytuacja nie jest kontynuacją epidemii z przełomu lat 2019 i 2020. Wirusy, które teraz wykrywamy, różnią się na tyle istotnie od tych sprzed kilku miesięcy, że możemy wykluczyć związek pomiędzy nimi – wyjaśnia profesor Krzysztof Śmietanka, kierownik Zakładu Chorób Drobiu Państwowego Instytutu Weterynaryjnego.
Dodajmy, że wirus ptasiej grypy nie jest groźny dla ludzi. Potwierdziły to badania genetyczne przeprowadzone właśnie w puławskim instytucie.
Obecnie w Polsce wykryto siedem ognisk wirusa ptasiej grypy u drobiu i dwa przypadki u dzikich gęsi.
ŁuG / opr. ToMa/WM
Fot. pixabay.com