Jeśli tytuł nowego komiksu Brechta Evensa brzmi Jest zabawa (wyd. timof comics), to ja już się boję co to za zabawa będzie i jak się skończy. Wcześniejszy komiks autora – Pantera – był niepokojąco wstrząsający, więc proszę się nie dziwić, że otwierając najnowsze dzieło Evensa byłem gotowy na wszystko. Jest zabawa to relacja z „piątku, piąteczku, piątunia”. Komiks skupia się na wieczornej balandze, na odgłosach miasta, na kilku osobach z własnymi problemami i na milionie współbiesiadników. Evens niby kręci jakieś odnogi fabularne – a to o gościu, dla którego to ostatnia noc przed opuszczeniem miasta, a to o chorej dziewczynie, bawiącej się w towarzystwie przyzwoitek, a to o smutnym wieszczu, który z milczka przeobraża się w istotę niemalże boską. Lecz te fabułki służą podtrzymaniu klimatu imprezy. Trzy postaci biegają między klubami, a towarzyszą im urwane zdania, niedopowiedziane opowieści, powracające w tle postaci oraz tętniące życiem miasto. Evens tym komiksem też wstrząsa, ale robi to w wymiarze graficznym. Ten album zrealizowany jest w tak efektowny sposób, że czytelnik bez problemu może wsiąknąć w klimat imprezy, usłyszeć głosy i poczuć zapachy. Evens imponuje rozkładówkami, na których bohaterowie przemierzają taksówką okoliczne lokale, świetnie odpływa w składających się z wielu kadrów scenach rozmów. Osobiście najbardziej upodobałem sobie sceny z taksówkarzem, pełne mroku i tajemniczości. Znakomite są również scenki zbiorowe, w których Evens wręcz prześwietla bary i kluby, skupiając się na każdym balangowiczu. Po odłożeniu na półkę Pantery, nie miałem ochoty więcej otwierać tej książki ze względu na emocjonalne spustoszenie, jakie jej lektura wywołała. Z Jest zabawa mam odwrotnie – te fenomenalne sceny są czymś, co chce się podziwiać wielokrotnie. A przy okazji komiks Evensa nie jest pusty, bezproduktywny i nastawiony tylko na wesoły rechot. Ta impreza momentami daje do myślenia i nie kończy się bólem głowy.
Drugi z dzisiejszych komiksów to również graficzna ekstraklasa. Zilustrowany przez Iana Bertrama, a napisany przez Petera J. Tomasiego Dom Pokuty (Wydawnictwo KBOOM) to wizualne cudo. Przyznam, że zakupiłem ten album właśnie dla warstwy graficznej. Bertram wyłamuje się realistycznym standardom. Jego kreska to taki pokręcony miks Rafaela Grampy, Franka Quitely’ego oraz Tony’ego Sandovala. Każda plansza to eksplozja niesamowitych kadrów, na których każda kreska robi robotę. I choć po historii oczekiwałem niewiele, to okazuje się, że i ona jest całkiem niezła. Oto pewna kobieta od wielu, wielu lat buduje dom, dwadzieścia cztery godziny na dobę, rękoma wielu robotników. Na ten ekscentryczny plac budowy wkracza kolejny budowlaniec, skrywający krwawą tajemnicę. Okazuje się, że nie tylko za nim coś się ciągnie, a nad całym projektem budowlanym ciąży klątwa. Dom pokuty to trzymający się kupy horror z przesłaniem. Niesamowite rysunki, wciągająca historia, efektowny produkt.