Poranek ściętych głów (wyd. Hanami) to komiks o człowieku, który testuje miecze podczas egzekucji zlecanych przez władze. Niby proste. A jednak autorzy – Kazuo Koike i Goseki Kojima – robią z tego skomplikowaną opowieść, zahaczającą zarówno o stany emocjonalne głównego bohatera, jak i wpisującą poszczególne krótkie formy w realia historyczne epoki. Pod płaszczykiem przepełnionych akcją kadrów przemyca się tu dużo niesamowicie interesujących faktów dotyczących samurajskiego życia. Tom drugi serii zawiera cięcia od numeru osiem po jedenasty. Za każdym z nich kryje się perfekcyjnie zrealizowana opowieść. Główny bohater, ścinacz głów o poranku, Yamada Asaemon, na kartach tych komiksów po raz pierwszy gości pod swoim dachem kobietę, po raz pierwszy staje oko w oko z krewnym osoby, którą ściął, po raz pierwszy zmywa odchody z drzwi do własnego domu, po raz pierwszy poznaje czym jest przyjaźń i wreszcie po raz pierwszy wykonuje inną interesującą czynność, niż ścinanie głów. Mniej brutalną. Właściwie wcale nie brutalną. Wszystko to przedstawione jest w dynamicznych sekwencjach zrównoważonych długimi dyskusjami na temat kary, sprawiedliwości i efektywności sądownictwa. Wszystko w tym komiksie gra jak należy – akcji i dyskusjom towarzyszą nieme momenty wyciszenia, rozpostarte na kilka plansz. Co chwila pojawiają się także plansze bądź kadry tak finezyjnie przyrządzone, że zapewne przywiodą wam przed oczy podobne dzieła, zainspirowane rysunkami z Poranka ściętych głów. To seria warta najwyższej uwagi.
Podobnie jest z Duchami Orwaldu (wyd. Amarok Comics) Norberta Rybarczyka. Pewnie zapomniałem o tym wspomnieć podczas omawiania pierwszego zeszytu tej serii. Dziś nie zapomnę, bo przypomina mi o tym okładka – Norbert Rybarczyk fenomenalnie gospodaruje bielą na planszy. Potrafi sprawić, że ona jest efektywna. Równie znakomicie radzi sobie z wszystkimi innymi barwami – pod tym względem Duchy Orwaldu to istne mistrzostwo i zachodzę w głowę, dlaczego autor nie koloruje jeszcze etatowo jakichś zagranicznych komiksów. Spokojnie mógłby to robić na zmianę z zapracowanym przecież Dave’em Stewartem. Duchy Orwaldu to jednak tak mocna graficzna petarda, że chciałbym je zobaczyć również w czerni i bieli, ponieważ spod tych wszystkich barw przebija tak delikatna i precyzyjna czarna krecha, że gdybym tylko nosił czapki, to widząc Duchy Orwaldu, wciąż ściągałbym je z głowy. Kończąc te zachwyty nad rysunkami, chciałbym jeszcze wspomnieć o planszy z szesnastoma kadrami na formacie A5, która skomponowana jest z rozmachem i zachowuje czytelność oraz komunikatywność. Wielka rzecz. Fabuła to trochę nie moja bajka, ale na pewno koneserzy będą zadowoleni: poszukiwania skradzionego serca Embli, wrota między dwoma światami, cyklop wiedziony na pokuszenie… Czasem trochę mi się wydaje, że Norbert Rybarczyk za bardzo rozprasza mnie tymi grafikami, żebym mógł dostatecznie skupić się na fabule. Sądzę, że po piętnastej lekturze, kiedy już się trochę uspokoję, docenię również i ten element. A póki co: Duchy Orwaldu pozostają istną ucztą dla oka.
A jak wygląda sprawa z Dziećmi stwórcy, serii, której pierwszy zeszyt omówiłem jakiś czas temu? No cóż… jest zwyżka formy. Piotr Biczyński w czerni i bieli radzi sobie coraz lepiej, a i historia nabiera rumieńców. Podziemna studnia to konfrontacja bohaterów z kurczakami z chowu beczkowego. Jakkolwiek niedorzecznie by to nie brzmiało, uważam, że Biczyński dokonał tu czegoś, co jeszcze nie tak dawno temu wydawało się być pieśnią przyszłości. A mianowicie, połączył obecne w komiksowym podziemiu od kilku lat zamiłowanie do mutanckiej mordobitki z jakimś scenariuszem, dając satysfakcjonującą i perspektywiczną całość. To bardzo dobra seria, której wciąż będę kibicował. Nie jest pretekstowa, nie jest robiona wyłącznie dla beki. Przedstawia interesujący świat i zaciekawia niektórymi rozwiązaniami. Autorze, proszę o więcej, ale bez pośpiechu, na spokojnie.