Morsowanie staje się coraz bardziej popularne. Zainteresowanych zanurzeniem się w zimnej wodzie jest coraz więcej. Jednak ostatnie wypadki z udziałem morsów pokazują, że nie jest to aktywność dla wszystkich.
ZOBACZ ZDJĘCIA: Morsowanie w Zalewie Zemborzyckim
– Każdy, kto decyduje się na morsowanie, najpierw musi skonsultować się z lekarzem – podkreśla prezes Lubelskiego Klubu Morsów Paweł Drozd. – Teraz jest boom na morsowanie. Myślę, że ludzie po prostu szukają alternatywnych metod podnoszenia odporności. Morsując na własną rękę, ryzykujemy swoje zdrowie, a ostatnio – jak widzimy w sieci – nawet i życie. Niektórych ponosi ułańska fantazja.
– Pacjenci leczeni z powodu nadciśnienia tętniczego, chorób serca, tarczycy czy cukrzycy, jeśli koniecznie chcą morsować, powinni najpierw skontaktować się ze swoim lekarzem prowadzącym – mówi internista, prof. n. med. Grzegorz Dzida z SPSK1 w Lublinie. – Ja odradzałbym takie eksperymentalne formy spędzania czasu ludziom z chorobami układu krążeniowego, a już szczególnie tym, którzy biorą leki. Przy cukrzycy również powinniśmy zachować daleko idącą ostrożność, a nawet rezygnować z tego rodzaju aktywności.
– Mimo że morsuję właściwie co tydzień (od sierpnia nie zamknęłam sezonu kąpieli), to i tak za każdym razem zastanawiam się: co ja tu robię? – mówi morsująca od 4 lat Katarzyna Plewińska. – Za każdym razem te odczucia są troszkę inne, bo są dni, kiedy jest mi cieplej i łatwiej wchodzi się do wody, a są też dni, w które naprawdę ciężko jest się przełamać. Ale jak już się wejdzie, a pierwsza fala spięcia odejdzie i człowiek się rozluźni, to jest przecudownie. To naprawdę bardzo przyjemne uczucie, dla mnie wyjątkowo relaksujące.
– Jeśli chodzi o korzyści z morsowania, to pierwsza, która przychodzi mi do głowy, to oszczędności finansowe. Nie wydaję za dużo na ubrania, bo przez cały rok chodzę w koszulce – śmieje się Paweł Drozd. – Morsując, już w pierwszej chwili, na dzień dobry dostajemy bardzo dużą ilość adrenaliny, a później bardzo dużą ilość endorfin. To wyrzuty hormonów, które szybko uzależniają, dlatego większość ludzi, którzy zaczną morsować, zostają już morsami. W późniejszym etapie zdobywamy odporność na zimno. Trudniej nam się przeziębić czy złapać drobną infekcję, a jeżeli już trafi się infekcja, to dużo szybciej się ją zwalcza. W momencie, kiedy morsujemy, na pewno następuje dużo szybsza regeneracja organizmu. Stany zapalne, które mamy w organizmie, też są wygaszane.
– To sama radość i przyjemność. Proszę przyjrzeć się zadowolonym minom – mówi jeden z morsów.
– Przezwyciężam swoje słabości – cieszy się kolejna morsująca.
– Chcieliśmy spróbować. Spodobało nam się i staramy się regularnie, co tydzień chociaż raz morsować – dodają następni morsujący.
– Na pewno nie powinniśmy wchodzić do wody sami. Należy wziąć osobę, która ma o tym pojęcie, ewentualnie skontaktować się z kimś z Lubelskiego Klubu Morsów – podkreśla Paweł Drozd. – Pomożemy wejść na każdej kąpieli. Kąpieli w tej chwili oficjalnie nie organizujemy, jednak w niedziele, od rana do popołudnia, ktoś się kręci w okolicach Zalewu Zemborzyckiego. Zawsze będzie ktoś w naszej koszulce czy polarze. Można poprosić tę osobę o pomoc.
– Na wejście do wody musimy wybrać moment w życiu, gdy nie jesteśmy chorzy – dodaje Paweł Drozd. – Na pewno musimy zabrać ze sobą ciepłą odzież, którą łatwo można założyć. W tej chwili temperatura wody wynosi 0-1 stopni. Bardzo szybko wychładza organizm i ręce sztywnieją, więc trzeba założyć bluzę, dresy i buty łatwe do włożenia. Część ludzi zabiera gorącą herbatę w termosie. Po morsowaniu pojawia się ciekawe uczucie. Jakąś godzinę później mamy gigantyczną ilość energii. Gdyby to była kreskówka, to dym po prostu leciałby z uszu. Jest olbrzymi power, roznosi energia – po to to robimy.
W niedzielę, 17 stycznia w Jeziorze Urszulewskim koło Rypina w województwie kujawsko-pomorskim podczas morsowania utonął 45-letni mężczyzna. Próbował przepłynąć pod lodem pomiędzy przeręblami oddalonymi o około 4 metry, ale utknął pod lodową taflą i nie wypłynął.
CZYTAJ: Tragedia podczas morsowania
Coraz większą popularnością w ostatnich latach cieszy się tzw. „suche morsowanie”, które polega na wędrowaniu po górach zimą w ciepłych butach i bieliźnie lub szortach – bez spodni i ciepłej kurtki. Jednak nowy zimowy trend można przepłacić życiem.
Jedną z osób, która poniosła poważne konsekwencje tej aktywności, jest turystka, która w miniony weekend wybrała się na Babią Górę, ubrana w samą bieliznę. Kobieta zapadła w hipotermię, a temperatura jej ciała wynosiła zaledwie 25,9 stopni Celsjusza. Przeżyła dzięki szybkiej interwencji GOPR-u i innych turystów. Jak się okazuje, turystka to 43-letnia mieszkanka Białej Podlaskiej. Kobieta trafiła do szpitala, jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
InYa/WM
Fot. Piotr Michalski