Ziemianie spędzili 549 tysięcy lat na orbicie Ziemi w oczekiwaniu, aż odbuduje się jej ekosystem. Musiało upłynąć pół miliona lat bez ludzi, by człowiek mógł ponownie postawić nogę na Ziemi i od zera zaczął budować historię. Tyle że Ziemia w jakiś sposób sobie poradziła i zamieszkują ją człekokształtne małpy. Czyżby historia zatoczyła koło? Czy ingerencja człowieka w naturalny rytm ma jakiś sens? Czy ludzie powinni trwać po wsze czasy czy może byli tylko mrugnięciem oka w ramach wielkiego planu? Na te pytania próbują odpowiedzieć Diego Agrimbau oraz Lucas Varela, autorzy komiksu Człowiek (wyd. timof comics). Tak się składa, że osobiście nigdy nie odbyłem tak zaawansowanej podróży w przyszłość, więc traktuję napisaną i narysowaną przez nich historię jako fikcję, choć opartą na pewnych współczesnych przesłankach. Przewodnikiem po świecie odległej przyszłości jest robot, który rozbija się na Ziemi i którego oczami poznajemy panujące na planecie warunki oraz zamieszkujące ją istoty. Kiedy robot odnajduje swojego pana, rozpoczyna się galopująca historia, którą w sumie już wszyscy znamy, a która polega na tym, że „człowiek” początkowo brzmi dumnie, lecz z czasem tej dumy jednak trochę mniej. Ten album ma w sobie coś z Prometeusza, a Ziemia jest taką wyspą doktora Moreau. Są tu zacne idee, boskie zapędy, naukowe szaleństwa. Autorzy opisali temat sprawnie, z wyczuciem i umiejętnym prowadzeniem komiksowego kadru. Warto podkreślić znakomite, konsekwentne rysunki i fenomenalną kolorystykę. Zresztą dla Lucasa Vareli rysowanie przyszłości to nic nowego, o czym można się przekonać podczas lektury poprzedniego wydanego w Polsce komiksu tego autora, zatytułowanego Najdłuższy dzień przyszłości. Czy natura potrafiłaby sobie bez nas poradzić? A może to człowiek jest gwarantem ocalenia planety? Komiks zatytułowany Człowiek daje odpowiedź na to pytanie. I choć podobnych odpowiedzi było już w kulturze sporo, wyjątkowość tej zasadza się na komunikatywnej i przystępnej formie oraz świetnych rysunkach.
Niedaleko od Człowieka padła Terra Incognita (wyd. kultura gniewu), w którym to komiksie także robot oprowadza czytelnika po niezbadanym świecie odległej przyszłości. Komiksowy powrót Łukasza Ryłko różni się od dzieła z rysunkami Vareli podejściem do tematu. Jest to purnonsensowa wariacja, bliższa Imaginarium zbiorowemu i naszpikowana milionem cytatów i nawiązań. Wydawca wymienia tu takie nazwiska jak Lem, Has czy Mróz, lecz muszę przyznać, że podczas lektury miałem wrażenie, że Ryłko garściami czerpał także z seriali, telewizji, książek, płyt i mnóstwa innych produktów popkultury – cytując, parafrazując, wywołując wrażenie „gdzieś to już widziałem”. Terra Incognita składa się ze świetnego wstępu, dość długiej niemej ekspozycji i przepięknej, anegdotycznej części właściwej, w którym zamknięty w ciele robota człowiek odbywa ultraperegrynację po przedziwnych miejscach, zamieszkanych przez przedziwne postaci. To takie trochę komiksowe dada. Ryłko nie porwał mnie kompletnie w części niemej, która wydaje się takim rozbiegiem wydłużonym do maksimum, ale zawładną mną totalnie w części tzw. „mówionej”, narysowanej dynamiczną i prężną kreską. Terra Incognita to komiksowe puzzle. Co kilka stron autor zostawia tu trop, do którego wraca w późniejszych planszach. Sądzę, że jedna lektura to za mało, aby zrozumieć ten komiks w stu procentach, ale na pewno wystarczająco, by pozwolić sobie na snucie różnych interpretacji, łączenie faktów i sprawdzanie czy ten element pasuje do tamtego, bo przecież są tak bardzo podobne. Porywająca rzecz i świetny powrót po latach – przypomnę, że poprzedni długi metraż autora ukazał się w roku 2007.