Justyna Kieruzalska nie słyszy od urodzenia. Jest jedyną Głuchą w rodzinie. Od dziecka wykazywała talent plastyczny, więc po szkole dla dzieci głuchych i słabosłyszących wybrała „normalne” liceum plastyczne i studia artystyczne.
Dziś jest graficzką, ilustratorką, prowadzi swoje studio „UHO.” i działa społecznie na rzecz dostępności głuchych nie tylko do kultury.
I o tym właśnie Justyna, przy pomocy tłumaczki Polskiego Języka Migowego Eweliny Lachowskiej, opowiada w naszej audycji.
Wywiad z Justyną Kieruzalską, przy pomocy tłumaczki polskiego języka migowego – Eweliny Lachowskiej.
[Szum, stukanie obcasów, pukanie do drzwi, otwieranie drzwi]
Agnieszka Krawiec: Dzień dobry!
Justyna Kieruzalska/Ewelina Lachowska: Dzień dobry!
AK: Bardzo mi miło, Justyna, że znalazłaś dla mnie czas.
JK: Wzajemnie. Ja też się cieszę, że zaprosiłaś mnie na wywiad.
AK: Ewelina, Ty będziesz dzisiaj głosem Justyny?
EL: Dokładnie tak.
AK: Bardzo się cieszę. To co, siadamy?
JK: Pewnie, siądźmy przy stoliku.
[Odgłosy przesuwanych krzeseł]
AK: Justyna, skąd się wzięła twoja pasja artystyczna?
JK: Była właściwie od zawsze, dzięki nauczycielom. Oni zauważyli, że mam zdolności. Pokierowali mną, żebym dalej się w tym kierunku rozwijała. Uczęszczając do koła artystycznego, miałam szansę wchodzenia w ten fantastyczny świat. Chodzi o kreowanie własnych wizji, myśli. Bo to, że jestem głucha, pozwalało mi się w ten świat zagłębić i wyrażać się plastycznie oraz artystycznie. No i właśnie tam złapałam bakcyla. Zobaczyłam, że tam się dobrze czuję. Papier stał się moim dobrym przyjacielem. Przez długie lata, uczęszczałam do tego koła.
Później nadszedł moment, w którym miałam zdecydować się, gdzie pójdę dalej do liceum. Widziałam, że w szkole dla Głuchych nie ma kierunku plastycznego. Pytałam nauczycieli, w jakim kierunku pójść? I oni bez zastanowienia kazali mi iść do liceum plastycznego. – „Ale to jest dla słyszących, a ja jestem głucha” – mówiłam. „No i co z tego? Spróbuj, po prostu” – zachęcali mnie nauczyciele. Zaczęłam się nad tym zastanawiać, rozmawiałam z rodzicami i właśnie pod ich wpływem zdecydowałam się pójść do liceum plastycznego na Starym Mieście w Lublinie.
Poznałam tam nowe techniki plastyczne, takie jak farby olejne. Spodobało mi się portretowanie; zakochałam się w linorycie, w grafice. I to był właśnie moment, w którym wiedziałam, że z tym chcę związać swoją przyszłość. Naturalnie po liceum poszłam na studia. Dalej to kontynuowałam, tak naprawdę bez przerwy.
AK: Czyli specjalizujesz się w grafice i linorycie?
JK: Tak, teraz się zajmuję ilustracją i grafiką, projektowaniem. Ilustracja jest dla mnie przyjemnością, ale też realizuję ją na zlecenie. Dodatkowo edukuję się w różnych jeszcze innych kierunkach. Chcę poszerzać pola, w których działam. Również moja droga w upowszechnieniu dostępności kultury dla Głuchych zaczęła się od tego, że nie było wcześniej w Lublinie takich mechanizmów, a chciałam się nimi zająć. W tym kierunku więc poszłam. Jak się zaczęłam tym zajmować, okazało się, że zabierało to bardzo dużo mojej energii. Po prostu dużo czasu trzeba było na to poświęcić. Trochę wtedy zaniedbałam grafikę, bo musiałam dużo czasu włożyć w działania aktywistyczne.
Lublin jest pięknym, fajnym miastem. I zastanawiałam się, dlaczego to miejsce nie jest otwarte dla grup wykluczonych. Bowiem okazało się, że osoby, które pracują w instytucjach kulturalnych, po prostu nie mają świadomości, że jest to potrzebne. Nie ma napisów, tłumaczeń. Było tak, że w wolnym czasie chodziłam na wystawy i widziałam, że nie są na nich dostępne ułatwienia dla osób niesłyszących. Zaczęłam rozmawiać z tymi instytucjami i tak się rozpoczęła moja droga w tym kierunku.
AK: Czym się teraz zajmujesz zawodowo? Bo spotykamy się w Galerii Labirynt, z którą też jesteś jakoś związana?
JK: Tak naprawdę ciężko powiedzieć. Koronawirus trochę zmienił moją sytuację. Rok temu pracowałam jeszcze w Galerii Labirynt, ale zajmowałam się równocześnie grafiką i ilustracją w mojej firmie „UHO.”, która działa do dzisiaj. Teraz już nie pracuję w Galerii Labirynt. Obecnie są tu nowe osoby, również Głuche. Cały czas też działam w innych miastach kultury. Nie tylko w Lublinie, również w Poznaniu w Centrum Kultury Zamek.
Nie zajmuję się tylko kuratorowaniem wystaw. Składa się na to wiele różnych rzeczy. Wcześniej czułam, że muszę się skupić na zlikwidowaniu barier w dostępności. Upowszechniać to, aby te miejsca były dostępne dla Głuchych. I tak to się zaczęło dziać. Teraz już jakby mniej się tym zajmuję. Bo to już się dzieje – te instytucje działają w tym kierunku. Potrzebowałam też zrobić sobie trochę przerwy; pomyśleć, co dalej. I teraz poświęciłam się swojej firmie, grafice, ilustracjom, zleceniom i zamówieniom na portrety. Współpracuję również z fundacją „Polska bez barier” i nagrałam dla niej kilka filmików.
AK: Czy możemy zobaczyć na komputerze Twoje prace, coś, czym możesz się szczególnie pochwalić? Bo jestem bardzo ciekawa.
[Odgłos rozpinania plecaka, wyjmowanie pracy z plecaka, stukot]
JK: To jest nowa praca robiona na tablecie. Bardzo lubię tematy kobiece, szczególnie skupiam się na elementach takich jak włosy, to, jak wyglądają. Bardzo lubię je rysować, pokazywać ich delikatność.
Lubię też technikę akwareli i ołówka. Lubię pokazywać elementy twarzy. Zauważyłam, że kobiety często lubią odwracać głowę w różnym kierunku i właśnie wtedy fajnie są pokazywane włosy. Ciało się wtedy fajnie układa i właśnie to chciałam pokazać na tym rysunku. Generalnie, temat kobiet jest dla mnie bardzo bliski. Tak jak i walki o ich prawa, czy w ostatnim czasie protesty kobiet. Czuję, że kobiety mają prawo walczyć. Są mądre, inteligentne, a często są dyskryminowane.
To jest mój niesłyszący kolega – artysta wizualny, performer. Jest taki popularny serial „Gambit królowej” i to jest właśnie ilustracja do niego nawiązująca.
[Stukanie, chowanie pracy do plecaka, odgłos zapinania plecaka ]
AK: Czy w środowisku osób Głuchych dużo jest pracujących tak jak Ty z komputerem – grafików, artystów i malarzy?
JK: Niekoniecznie. Nie wszyscy lubią te tematy. Generalnie rodzice z dziećmi chętnie przychodzą na warsztaty plastyczne. Mam znajomych głuchych artystów, ale nie wszyscy pokazują swoje prace. Nie zawsze wiemy, że ktoś się tym interesuje. W swoim bliskim otoczeniu znam osoby, które się tym interesują i wiem, jak działają.
Kiedy zaczęłam pracować nad tym, żeby miejsca kultury były dostępne dla Głuchych, to chyba był 2015 rok. W ogóle nie było tej dostępności i głusi spotykali się tylko w swoim gronie, w klubach, w Polskim Związku Głuchych bądź w prywatnych miejscach. A miejsca publiczne nie były dla nich dostępne. Zastanawiałam się, jak uczynić ten pierwszy krok w tej dziedzinie. Galeria Labirynt była pierwszą instytucją, która otworzyła się na ludzi Głuchych. Dzięki „Kulturze bez barier” przeniosło się to na inne miasta – Kraków, Katowice, Gdańsk czy Warszawa. Zaczęło to iść w dobrym kierunku i rozpowszechniać się w całej Polsce. Również głusi zaczęli pokazywać, że oni tego potrzebują. Chcą tego. Chodzi także o to, aby słyszący się trochę otworzyli i zaufali; aby otworzyli się i nie bali się kontaktu.
AK: Justyna, mówiąc o komunikacji: jak funkcjonujesz na co dzień? Bo jednak poruszasz się w świecie przede wszystkim osób słyszących.
JK: Działam między dwoma światami. Światem Głuchych i światem słyszących. Pomaga mi znajomość języka polskiego. To był dla mnie zawsze bardzo ważny punkt. Ułatwia mi komunikację z osobami słyszącymi.
AK: Bo to nie jest oczywiste wśród osób Głuchych, żeby znać język polski?
JK: PJM i język polski to są dwa różne języki. Mają dwie różne gramatyki. I język polski dla Głuchych jest językiem obcym. Oni często od urodzenia nie słyszą. Ten PJM, czyli polski język migowy, jest dla nich językiem naturalnym. Generalnie uważam, że od dziecka powinno być wychowanie dwujęzyczne. Pytałaś, jak ja działam: wykorzystuję telefon, kartkę, długopis. Czasem biorę tłumacza. Jeżeli ma być szybka rozmowa, tak jak teraz ten wywiad, wtedy biorę tłumacza. Jeśli tłumacz nie może, wówczas staram się sama sobie poradzić.
Nie wstydzę się tego. Kiedyś miałam z tym problem. Ale spotykanie się z wieloma osobami spowodowało, że uwierzyłam w siebie. I sobie radzę. Jestem głucha i w sumie przestało mi to przeszkadzać. A to co i jak inni ludzie myślą, zaczęłam olewać, jeśli jest to negatywne myślenie. Nauczyłam się, że jeżeli chcę osiągnąć jakiś cel, to muszę działać, muszę walczyć i próbować. Nie mogę cały czas patrzeć na to, jakie mam wady i bariery. One są po to, żeby je rozwiązywać i pokonywać.
AK: A jak dogadujesz się z synem?
JK: Wiktor już zna mój sposób mówienia, rozumie nawet z zamkniętymi oczami. Wie, o co chodzi. [śmiech] Już teraz uczy się języka migowego. To znaczy on bardziej skłania się ku alfabetowi, bo jest osobą słyszącą i łatwiej mu się tego nauczyć. W szkole ma swoich słyszących kolegów. Wiele razy były takie sytuacje, że był z tego dumny. Udało mu się zamigać i go ktoś zrozumiał. Udało mu się coś zadziałać. Na mnie to też fajnie wpływa, no i cieszę się z tego.
AK: Urodziłaś się w rodzinie słyszących?
JK: Tak, cała moja rodzina jest słysząca. Urodziłam się już z wadą słuchu. Jej przyczyna jest nieznana.
AK: Chodziłaś do szkoły z dziećmi głuchymi, ale potem, jak sama mówiłaś, liceum plastyczne i studia były w środowisku słyszących. Jak Cię przyjęli?
JK: Czułam, że po prostu chce zrealizować moje cele i marzenia. Marzenie, żeby miejsca, które są dla mnie ważne, były dostępne dla Głuchych. No i zawsze język polski był dla mnie ważny. Dużo czytałam, uczyłam się. Byłam bardzo pilna w tym kierunku. I to był dla mnie cel do zrealizowania. Tak naprawdę było mi ciężko. Nie miałam w ogóle tłumacza. Wtedy w ogóle nikt nie myślał o tym, żeby był tłumacz. W telewizji owszem, ale nie w codziennym życiu, w szkole – tu było to nie do pomyślenia.
A później, jak zaczęłam studia, też nie miałam tłumacza. Ale już się do tego przyzwyczaiłam. Miałam bardzo fajnych ludzi w grupie na studiach, zresztą nauczyciele też byli fajni. Na wykłady nie chodziłam, musiałam zaliczać je w postaci referatów. Radziłam sobie, kombinowałam, jak to zrobić, szukałam sposobu. Nie chciałam się poddawać. Wymagało to ode mnie więcej pracy, ale udało się. Skończyłam studia, a to znaczy, że można. Wymaga to pracy, ale można.
AK: Justyna, na koniec naszej rozmowy: co Cię cieszy najbardziej?
JK: Spotkania z przyjaciółkami i koleżankami. Lubię z nimi gadać. Lubię też pracę, która przynosi efekty. To mi daje radość i poczucie, że moja praca nie idzie na marne. Nawet, jeśli to długo trwa. Generalnie spotykanie się z ludźmi daje mi radość, tak jak uczenie się nowych rzeczy, no i mój syn oczywiście. Ach, i jeszcze moje koty! Jak mogłam o nich zapomnieć. [śmiech]
AKr
Fot. nadesłane